Stwardnienie rozsiane - diagnoza której nie życzę nikomu. Chciałbym pokazać, że ta diagnoza nie oznacza iż życie się kończy. Pragnę pokazać innym, że to życie wciąż jest, chodź może trochę inne, może trudniejsze ale to nie koniec. Czy jestem czasami załamany? Często, ale potem się podnoszę i maszeruje dalej z podniesionym czołem i z uśmiechem na twarzy.

Jeśli chodź trochę ten blog będzie pomocny dla Was chorych oraz dla Waszych rodzin to będę szczęśliwy. To właśnie jedna z tych rzeczy która dodaje mi sił.

Wojciech Mrugalski

środa, 28 listopada 2012

To jest szok!

Jestem jednym z kilku administratorów strony społecznościowej KOMR Dąbek.
To strona która została założona przez mieszkańców i kuracjuszy którzy korzystają / korzystali z usług Krajowego Ośrodka Mieszkalno  - Rehabilitacyjnego dla Osób Chorych na Stwardnienie Rozsiane w Dąbku. Nawet nie byłem założycielem tej strony ale jakoś tak się złożyło, że zostałem wkręcony w administrowanie tą stroną no i tak już zostało.

Dzisiaj napisał do mnie na Facebook'u Pan Przemysław Zadrożny

Oto treść tego listu.

Witam Pana Serdecznie.
Dziękujemy za chęć identyfikowania się z Ośrodkiem oraz chęć prowadzenia takiej strony na Facebook-u, jednak z uwagi na nieprawne posługiwanie się nazwą "KOMR Dąbek" oraz jego wizerunkiem, działającym na naszą szkodę (oraz zamieszczaniem informacji typu: nowy lek z myszy), pragnę Pana poinformować iż

Art. 190a Kodeksu Karnego mówi wyraźnie (w szczególności par.2):

§ 1. Kto przez uporczywe nękanie innej osoby lub osoby jej najbliższej wzbudza u niej uzasadnione okolicznościami poczucie zagrożenia lub istotnie narusza jej prywatność, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

§ 2. Tej samej karze podlega, kto, podszywając się pod inną osobę, wykorzystuje jej wizerunek lub inne jej dane osobowe w celu wyrządzenia jej szkody majątkowej lub osobistej.

§ 4. Ściganie przestępstwa określonego w § 1 lub 2 następuje na wniosek pokrzywdzonego. W związku z powyższym, pragnę Pana/Panią poinformować, jeśli nie chce Pan/Pani - aby KOMR w Dąbku nie rozpoczął przedmiotowej procedury prawnej (mającej na celu zaprzestania wykorzystywania naszego wizerunku przez Pana/Panią) wzywamy Pana/Panią w trybie natychmiastowym o usunięcie konta FB - KOMR Dąbek - identyfikującego się jednoznacznie z Ośrodkiem rehabilitacyjnym.

Z poważaniem Przemysław Zadrożny
spec. ds. informacji i komunikacji społecznej KOMR w Dąbek

Nie wiem czy to jakiś sen czy może tylko radosna twórczość Pana Przemysława. Okazuje się, że Pan Zadrożny polubił nawet tę stronę po to... by ją zabić!
Szkoda tylko Szanowny Panie Przemysławie, iż nie miał Pan tyle odwagi cywilnej i nie poinformował Pan o w/w treści listu członków grupy KOMR Dąbęk.

Sami oceńcie tę stronę i to co m. in. do mnie zostało napisane. Ja ze swej strony proszę o lajkowanie strony KOMR Dąbek.

Tak się złożyło, że jestem w Dąbku więc jutro zamierzam porozmawiać i spotkać się w tej sprawie z Dyrektorem ośrodka. O efektach nie omieszkam poinformować na blogu.

PS z dnia 01.12.2012
Chciałem przeprosić Pana Przemysława Zadrożnego za nieprawdziwe sformułowanie, które znalazło się w tym wpisie powyżej, a dotyczyło braku odwagi cywilnej i nie opublikowanie listu zamieszczonego powyżej na dawnej stronie KOMR Dąbęk, a obecnie Mieszkańcy KOMR Dąbęk.
Wydawało mi się, że wiadomość została wysłana tylko do administratorów, a okazało się, że wiadomość została opublikowana na stronie. Jeden z administratorów przestraszył się tego listu i skasował stronę a ja pisząc ten wpis nie mogłem tego sprawdzić.
Jak bym się nie tłumaczył to mea culpa. Panie Przemysławie - szczerze przepraszam za krzywdzące i nieprawdziwe sformułowanie.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Jest OK

Weekend był bardzo wyczekiwany przeze mnie. Musiałem już odpocząć. Byłem już zmęczony całym tygodniem. W piątek wróciłem do pokoju chyba koło północy.

W sobotę nie zdążyłem na śniadanie na stołówkę. Wstałem przed godziną 9 a śniadanie wydają właśnie do godziny 9. Olałem śniadanie. Dobrze, że tu na ośrodku jest sklepik. Kupiłem sobie coś do jedzenia no i zamówiłem kawę. Od razu życie wyglądało lepiej.
Odpoczynek się przydaje ale w taki dzień to jest bardzo nudno. Były co prawda jakieś rozrywki ale raczej dla starszych pań więc wybaczcie ale się trochę nudziło. Doszło do tego, że ze znajomymi w pokoju rozwiązywaliśmy zbiorowo krzyżówki.
Dopiero wieczorem coś się zaczęło kręcić. Mamy tu naszą Katarzynę więc w sobotni wieczór była imprezka. Solenizantka miała wielką ochotę na alkohol ale tak się złożyło, że to jej najbardziej z nas i najszybciej zaszkodziło. Mimo to imprezka dalej się bez niej kręciła. No cóż, tak czasami bywa.

W niedzielę już udało mi się zjeść śniadanie, a potem znów nastała nuda. Znów robiliśmy to co w sobotę przed południem czyli nic nie licząc wypitych kaw i rozwiązywania krzyżówek. Do tego jeszcze ta pogoda. Odkąd tu jestem to był tylko jeden dzień ze słońcem, a tak to jest cały czas mglisto, wilgotno, chłodno i mrocznie. Za oknem scenerie mam jak z jakiegoś horroru. Wieczorem zamiast kolacji zamówiliśmy sobie pizze z Mławy. Moja była tak duża, że nie zjadłem jej. Przesadziłem trochę. Gdybym miał ją zjeść to powinienem nie jeść już od obiadu. Na koniec dnia znów spotkaliśmy się wieczorem ale rozeszliśmy się grzecznie do pokoi koło 22.

Dzisiaj za to obudziłem się sam przed 7. Wypoczęty i wyspany. Umyłem się, zjadłem i poszedłem do Jacka na rehabilitację. Dziś z nim miałem fajne ćwiczenia. To były takie albo w tym samym stylu co z Olą. Styrałem się ale nie byłem zmęczony. To było aktywne ale fajne 30 minut ćwiczeń. Potem wpadłem w całą resztę ćwiczeń. Nie wiem co było tego przyczyną, że to był taki fajny dzień ale może to słoneczko za oknem? Jakoś się inaczej ćwiczyło gdy musiałem marszczyć oczy bo słońce mnie raziło albo gdy pływałem, a woda mieniła się złotymi blaskami słońca.

Wieczorem pewnie znów zbiórka u Maćka, blablabla, czasami trzeba przepłukać gardło a potem trzeba wracać grzecznie spać bo jutro znów zestaw ćwiczeń.

wtorek, 20 listopada 2012

Jestem padnięty.

Chyba czuję dzisiaj zmęczenie. Niby nie miałem jakoś więcej zajęć niż normalnie ale jestem zmęczony. U Sylwka na zajęciach już usypiałem. Zdrzemnąłem się po południu i prawie nie zdążyłem na kolacje. Zwyczajnie zaspałem.
Dzisiaj jest powitanie nowo przyjezdnych ale się poddaje. Siedzę w pokoju, wcinam orzeszki solone i popijam piwko ale na żadne imprezy nie idę. Jestem padnięty jakbym wrócił po ciężkim dniu pracy w kopalni, a to tylko rehabilitacja w Dąbku.

Kiedyś zestaw tych ćwiczeń byłby dla mnie łatwizną, a dzisiaj może powodować takie objawy.
Muszę odpocząć.

niedziela, 18 listopada 2012

Leniwa niedziela

Dziś od rana miałem jakiegoś lenia i moje nogi również. Były jakby bardziej sztywne. Przecież wczoraj grzecznie poszedłem spać. Na śniadanie wybrałem się tuż przed godz. 9. Niestety ale nie zdecydowałem się iść o własnych nogach. Ranek albo poranek nie jest do tego najelpszą porą.
Mimo że przyszedłem przed końcem wydawania posiłków to jeszcze dużo osób mi towarzyszyło. Czyżby oni wczoraj poimprezowali?;P
Po śniadaniu wybrałem się na kawę. Kawa miała mnie obudzić albo raczej pobudzić ale niestety tak się nie stało. Czułem się jakiś taki zmulony i po wypiciu kawki grzecznie poszedłem do swojego pokoju polerzakować. Nie spałem ale grzebałem w internecie i tak na słodkim leniuchowaniu spełzło mi do obiadu.
 
Drogę do jadalni w porze obiadowej zdecydowałem się pokonać samodzielnie tzn. z chodzikiem o własnych siłach. Nie wiem jak to jest ale mnie nie wychodzi jakoś to chodzenie przy chodziku. O wiele lepiej mi idzie gdy się trzymam balustrady. Przy chodziku czuję się jak by mi on miał zaraz odjechać mimo, że w rękach są do dyspozycji hamulce. Będę się trzymać wersji, że to wina balkonika, a nie SM.:)
Obiadek zjadłem bo był smaczny no i czas było wracać znów do siebie. Oj tu już tak nie było wesoło. Końcówkę drogi to już przeklinałem. Nie będę tego powtarzać ale kontekst był taki, że po co mi to łażenie. Myślę, że w moim przypadku ostatnie "spacery" może i wzmocniły moje nogi ale też aktywowały moje prostowniki i zwiększyły moją spastykę. Jak zwykle jest problem, ze znalezieniem tego złotego środka. Jutro już na pewno nie będę tyle razy latał.

Po obiadku drzemka, a potem dalsze leniuchowanie. Nie było co robić wiec się lekko nudziłem. Na kolację wybrałem się moim elektrycznym rydwanem. Po kolacji standardowo odwiedziny i pogaduch ze znajomymi przy...:P

Przydał się taki dzień jak dzisiaj bo od jutra zaczyna się młynek. Pobudkę ustawiłem w telefonie na godz. 7 rano.:(

sobota, 17 listopada 2012

Reszta dnia

No i udało się. Chodzik w dłoń i zaszedłem na kolację. Jem tą kolację, a już myślę o tym, że czeka mnie długa droga powrotna do domu czyli do pokoju. Aż się odechciewa jeść. Mimo to jakoś wpakowałem w siebie te pierogi na słodko. Oj powrót był ciężki. Ledwie zaszedłem. Byłem dumny z siebie o ile można być dumnym z przejścia jakiś 50 m. Tu przynajmniej do kuchni mam większy kawałek drogi niż w domu więc i jest po co chodzić, a nie jak w domu plątać się bez ładu i składu.

Po kolacji znów impreza. Tym razem poszliśmy, a ja pojechałem na wózku elektrycznym w gości, na oblewanie niedawno zdanego prawa jazdy. To nie ważne, że było to trzecie podejście ale tym razem udane. Dosłownie można powiedzieć, że do trzech razy sztuka. Posiedzieliśmy u gospodyni, a potem impreza przeniosła się na stare śmieci ze względu na pewne udogodnienia. Tutaj nastąpiła dalsza konsumpcja.:)

Wypiłem tylko dwa piwka i jeszcze udało się zrobić ten wpis, a teraz idę spać.

Dobranoc.:)

Weekend w Dąbku

Kilka dni minęło ale nie miałem czasu, siły by coś napisać z sensem. W czwartek była oficjalna impreza pożegnalna dla tych co będą opuszczali Dąbek w weekend. Na takiej imprezie jak zwykle jest odrobinka alkoholu. Wypiłem dwa kubeczki Kadarki, a po imprezie pojechaliśmy do kumpla w celu kontynuacji degustacji. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy jak to jest na takich imprezach. Wypiłem jeszcze trzy drinki i pojechałem  na chwilę do siebie do pokoju za potrzebą. Gdy już zapinałem rozporek to... ugięły się pode mną  nogi i wylądowałem na parterze. To był knock out!
Hmmmm.... lekko byłem zwiotczały od tego Baclofenu w płynie więc nie miałem się siły podnieść. Dobrze, że drugi kumpel szedł i zaglądnął do mnie do pokoju i mi pomógł się pozbierać do kupy bo w innym przypadku musiałbym czekać na podłodze na odparowanie. W sumie nie było ze mną tak źle bo jak już mnie podnieśli to sam się rozebrałem i pościeliłem wyrko ale na podniesienie się z ziemi to sił było za mało albo C2H5OH za dużo.:)

Rano nie miałem siły na nic. Nawet nie byłem na śniadaniu. Dopiero o 10 pojechałem do sklepiku po jakieś ciacho i kawę. Byłem później na ćwiczeniach ale plątałem się jak smród po gaciach. Marzyłem tylko o spaniu. Po obiedzie zdrzemnąłem się. Jak ja na to czekałem! Wieczorem miała znów być impreza z okazji urodzin Eli. Kupiliśmy dla niej z tej okazji kwiaty. Wypiłem tylko jedno piwko i już przed godz. 20 pożegnałem się i poszedłem spać. Zasypiałem na siedząco. Czułem się jak bym dostał jakiś środek nasenny.

Dopiero dzisiaj czuję się w miarę OK. Postanowiłem, że na obiad idę o chodziku. Nie będę swoich 4 liter ciągle woził na wózku. Nie wiem jak długo szedłem ale myślę, że mógłbym w prędkości poruszania konkurować z żółwiem. Na obiad dotarłem. Po obiedzie czekała mnie jeszcze wycieczka do pokoju. Wróciłem styrany ale dumny z siebie.

W planach mam, że i na kolację pójdę o chodziku.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Dąbek 2012 - dzień pierwszy

Wczoraj kładę się do łóżka z nadzieją, że dzisiaj sobie jeszcze pośpię, a tu rano, przed 8 pobudka. Opiekunka wpada do pokoju i mówi mi, żebym się szybko zbierał bo muszę iść do Teresy aby mnie zarejestrowała itp. bo potem będą następne przyjęcia i będzie zamieszanie. Jak ja lubię takie nieplanowane akcje. Trzeba było wstawać i się szybko pozbierać. Oczywiście, że szybko nie było bo się nie dało.

Przychodzę do Teresy, a tam już kolejka takich jak ja. Czekają na załatwienie papierkologi. Moglem dłużej pospać. Wyczekałem się na swoją kolej. Potem lekarz neurolog. Ocenia mnie i kwalifikuję. Najlepsze jest to, że co roku mnie się pytają od kiedy jestem chory, a ja im co roku powtarzam to samo, że od 2005 roku. Nie wiem po co to pytanie w moim przypadku. Jestem tu po raz kolejny. Nie muszą o tym pamiętać ale przecież wystarczyło by zerknąć w kartę z poprzedniego roku. Lekarz neurolog dał mi warunkowo zgodę na pływanie, a bezwarunkowo mogę korzystać z hipoterapii. On jest taki strachliwy jeśli chodzi o moje pływanie. Boi się chyba bym się nie utopił skoro nie chodzę. W zeszłym roku miałem z nim spięcie o to bo nie chciał mi pozwolić na pływanie. Dopiero gdy stanowczo powiedziałem, że chcę pływać to zgodził się pod warunkiem. A warunkiem jest ocena moich zdolności pływackich przez rehabilitantów podczas zajęć w wodzie. Oni mnie znają i dobrze wiedzą jak pływam więc nie robią żadnych problemów. Gdy już wyczekałem się na neurologa to potem trzeba było jechać do rehabilitantów by mi zrobili rozpiskę z ćwiczeń. No i tam też zeszło bo oczywiście nie rozmawiało się tylko na temat ćwiczeń ale również na temat co u mnie, co u nich. Może się to wydawać dziwne i dla mnie też to było zaskoczeniem ale gdy tak nie wiele się działo to patrzę na zegarek, a tu już 12:30. Za pół godziny jest obiad. Jak ten czas zleciał. Zjadłem szybko obiadek no i pędzę do następnego lekarza - rehabilitanta. On tu zapisuje fizykoterapię, lokomat i chyba tyle. Ja nie chce i nie biorę nigdy niczego z fizykoterapii. Mam na myśli jakieś lasery, prądy itp. Mnie to nie pomaga, a w zasadzie nie pomaga to mojemu SM. Dla mnie to strata czasu. Tu u lekarza było podobnie - od kiedy pan choruje:)? Echh... szkoda gadać. Dostałem od niego to co chciałem czyli lokomat.
 
  

Do lekarza rehabilitanta również była kolejka ale mnie się udało tym razem być drugim w kolejce. Po wizycie u lekarza śpieszyłem się na basen. Co tu mówić. Basen jest malutki jak dla mnie. Jeszcze się dobrze nie rozpędzę, a już trzeba hamować tzn. już jestem na drugim brzegu. W basenowaniu najgorsze jest ubieranie się, zakładanie skarpetek. To jest wręcz żenujące.

Do pokoju dotarłem przed godz. 16 bo wcześniej to tylko wpadałem do pokoju skorzystać z WC lub się przebrać. Odpocząłem, chwilę poleżałem ale nie mogłem zasnąć więc wykorzystałem ten czas na zrobienie tego wpisu. Teraz idę na kolację, a po kolacji zaczyna się... domówka:) Jak mi się uda to po powrocie jeszcze coś napiszę:)

niedziela, 11 listopada 2012

W drodze do Dąbka

W sobotę po południu przyjechała do mnie Ela ze swoim mężem. Krzysiek przywiózł żonę ponieważ w niedzielę rano miałem mu zabrać Elcię na 4-ro tygodniową rehabilitację do Dąbka. Nasz wyjazd był zaplanowany na godz. 6 rano. Zaproponowałem im by do mnie przyjechali wcześniej tzn. w piątek lub sobotę, przekimali i rano my pojedziemy na rehabilitację, a biedny Krzysiek wróci do domu. To nie pierwszy nasz wspólny z Ela wyjazd. Ona jedzie z Ustronia i jeśli miała by być u mnie w Krakowie na niedzielę 6 rano to musiała by chyba wyjechać od siebie już po 3 rano. Dla niej to mordęga więc rozsądnie by było aby przyjechali wcześniej za dnia. Zdecydowali się i przyjechali w sobotę po południu.

U mnie w  domu posiedzieliśmy i było wesoło. W miedzy czasie na chwilę była u mnie Agnieszka również chora na SM. Niestety nie mogła z nami dłużej posiedzieć bo miała swoje sprawy do załatwienia ale fajnie, że się poznały z Elą. Chodź się osobiście nie znały wcześniej to dużo o sobie wiedziały z moich opowiadań. Odniosłem wrażenie, że się polubiły ale wiecie jak to jest z kobietami. Nie zawsze my faceci je dobrze rozumiemy. Mimo to będę się trzymał wersji, iż się lubią.

Aga nas opuściła, a potem przyszła.... Ola. Dawno jej nie widziałem. Odszczeliła się jak stróż w Boże Ciało. Nowe, czerwone spodnie, uczesane, upięte włosky, dobry makijaż. No, no, no -  było na czym oko powiesić. Ela jest bardzo piękną i efektowną kobietą więc pewnie Ola nie chciała odstawać i być gorsza. One też się bardzo lubią ale kobiety nawet jak się lubią to konkurują miedzy sobą. Pisząc o konkurencji to oczywiście nie mam na myśli siebie ale konkurować kobiety muszą. Ot dla zasady. To takie moje subiektywne odczucie.

Ola również była u nas krótko bo musiała wracać do domu. Było naprawdę wesoło i zabawnie. Ela powiedziała później, że ze śmiechu brzuch ją rozbolał. Jeszcze później starałem się umilić im tzn. Eli i Krzyśkowi czas ale później poszedłem się myć, a potem spać bo następnego dnia czekała nas pobudka o 5 rano. Chciałem im też dać szansę i czas by się jeszcze nacieszyli sobą. W końcu to początkujące małżeństwo, a czekała ich 4-ro tygodniowa rozłąka.

W niedzielę pobudka i to już przed 5 rano. Poszedłem się myć i ubierać do łazienki. Niby proste czynności ale tak wiele czasu zajmują, a jak dobrze podnoszyą ciśnienie:). Mały gryz bułeczki, kawa no i trzeba się zbierać. Zapakowaliśmy się z Elą do auta i pojechali, a Krzysiek pojechał  sobie pozwiedzać Kraków przy okazji. Nie wiem, bo nie pamiętam ale chyba z tego wszystkiego nie pożegnaliśmy się z Krzyśkiem. Szkoda i niegrzecznie to ale to przez zamieszanie:(.

Do Dąbka zawozi mnie już standardowo od lat mój przyjaciel Rafał. Tym razem jechał z nami jeszcze mój brat, by Rafała miał towarzystwo w drodze powrotnej. Mieliśmy ładna pogodę, a i o tej porze i to w niedzielę jest pusto na drodze. Jechało się dobrze i było by zupełnie świetnie gdyby nas kilometr przed celem nie zatrzymała Inspekcja Transportu Drogowego. Ładnie nas nagrali. Okazało się, że ich wyprzedziliśmy w terenie zabudowanym i mieliśmy na liczniku 101 km/h, a obowiązujące ograniczenie wynosi 50 km/h:(. Po zapłaceniu mandatu jakoś nam wszystkim mina zrzedła i nastała jakaś cisza.

Mój brat Adam i Rafał wypakowali nas z Ela i szybko pojechali w drogę powrotną. Ponieważ było trochę czasu do obiadu to zrobiłem sobie drzemkę... 30 minutową. Po obiedzie poszedłem do moich znajomych na kawę z którymi umawiamy się co roku i razem jeździmy do Dąbka. Niedziela była bardzo leniwa - jak to niedziela. Czas mijał... błogo. Wieczorem po kolacji byłem na właściwym wieczorku zapoznawczo - powitalnym. Pokój jednoosobowy, a nas w tym pokoju 12-13 osób. Niektórzy jak ja, przyjechali na imprezę z własnymi miejscami siedzącymi czyt. wózkami inwalidzkimi. Co tu mówić, było z deka ciasno ale fajnie. Gdybym nie był tak zmęczony i nie wyspany to pewnie poszalał bym dłużej. Maciek kazał mi obiecać, że od jutra mam sie poprawić.
To był długi i męczący dzień ale cieszę się, że przyjechałem do... domu. To miejsce i Ci ludzie zarówno moi towarzysze jak i obsługa to moja - nasza, nas chorych rodzina. Wiem, że ciężko uwierzyć, że mogą w tym kraju być takie "oazy" ale są i to jest właśni takie miejsce.

środa, 7 listopada 2012

Chciałbym się zamienić

Moja znajoma dowiedziała się, że musi poddać się kolejnej operacji mózgu ponieważ pojawił się znów u niej glejak. Już teraz ma problemy neurologiczne, a grozi jej paraliż lub nawet śmierć.

Gdy się o tym dowiedziałem to pomyślałem, że chciałbym się z nią zamienić. To tak samo przyszło z automatu. Mnie tu już nic nie trzyma. Nawet nie było by za czym tęsknić. Już od dawna jestem spakowany, gotowy i tylko czekam.

Jakie to smutne i jakie prawdziwe.

wtorek, 6 listopada 2012

Najgorzej jest zacząć

To już prawie miesiąc od ostatniego wpisu? Jak ten czas leci. Nie to, że nic się nie działo bo się działo ale nie starczało czasu na zrobienie wpisu. Jeden dzień odpuszczasz to potem ciężko pisać w czasie przeszłym.
Na początku opiszę nie odległy czas przeszły czyli ostatnią sobotę. Miałem jechać na godz. 11 do Małgosi, do fundacji Helpful Hand na cykliczne spotkanie ale miałem obsuwę. Musiałem, a właściwie powinienem i chciałem jechać do szpitala odwiedzić chorą osobę. Myślałem, że nie uda mi się dojechać na spotkanie ale byłem u nich po 12.

Małgosia poruszyła sprawę zmian w zarządzie krakowskiego oddziału PTSR i jakoś tak dziwnie patrzyła na mnie gdy to mówiła. Już czułem pismo nosem. Inni też jakoś tak na mnie patrzyli. No i wyszło szydło z worka. Chcą mnie wybrać na członka zarządu krakowskiego PTSR. Nawet nie jestem zwykłym członkiem czegokolwiek. Nigdy nie miałem ambicji do zajmowania jakiś stanowisk i raczej wolałem pozostawać w cieniu ale się zgodziłem. Już wypełniłem i opłaciłem składkę na członka zwyczajnego PTSR. Jeszcze sprawa nie jest przesądzona bo głosować nad moją kandydaturą mają podczas mojej nieobecności bo w niedzielę jadę do Dąbka na rehabilitację. A może znajdzie się ktoś lepszy? Jakoś się tym nie przejmuję. Będzie jak będzie. Może uda mi się uczestniczyć w czymś fajnym i potrzebnym. No cóż, pożyjemy zobaczymy.

Wieczorem w sobotę była u mnie Ola i Iwona. Ot tak na ploty i odstresować się. Odstresowaliśmy się przy grzanym winku a i Iwona przyniosła swoje winko made in robiony:) Nie wypiłem tego dużo ale spało mi się w nocy beznadziejnie. Miałem taka spastykę w nogach, że nie mogłem się nawet przewrócić na drugi bok. Budziłem się w nocy by zażyć Sirdalud ale to nie wiele pomogło. Musiałem zrobić ukłon po japońsku i się naciągnąć. Dziwna pora na ćwiczenia. Dobrze, że jeszcze moglem to zrobić, a co będzie później?

Mimo, że niedziela była ładna to nie chciało mi się nigdzie iść. Chyba przez poprzednią nieprzespaną noc. Wieczorem była u mnie Ola na rehabilitację i mnie ponaciągała.

A teraz czas teraźniejszy. Od wczoraj mam strasznego lenia. Wczoraj jeszcze coś poćwiczyłem ale dziś to jak w wierszyku Jana Brzechwy:
"Na tapczanie siedzi leń,
Nic nie robi cały dzień..."
Jak mi się nie uda rano poćwiczyć to potem jakoś tak cały dzień mi przez palce przecieka z ćwiczeniami. Muszę się jutro zmobilizować. Najgorzej jest zacząć bo potem już jakoś idzie. Tak samo jak z blogiem:) Potrzeba wiele samodyscypliny, a z tym różnie u mnie bywa. :)