Stwardnienie rozsiane - diagnoza której nie życzę nikomu. Chciałbym pokazać, że ta diagnoza nie oznacza iż życie się kończy. Pragnę pokazać innym, że to życie wciąż jest, chodź może trochę inne, może trudniejsze ale to nie koniec. Czy jestem czasami załamany? Często, ale potem się podnoszę i maszeruje dalej z podniesionym czołem i z uśmiechem na twarzy.

Jeśli chodź trochę ten blog będzie pomocny dla Was chorych oraz dla Waszych rodzin to będę szczęśliwy. To właśnie jedna z tych rzeczy która dodaje mi sił.

Wojciech Mrugalski

czwartek, 25 grudnia 2014

Jak było...

Wigilię spędziłem z rodziną. Był mój brat, Marysia, moja chrześnica Ala no i gospodyni czyli mama. Oni przyszli ze swoim psem myśliwskim rasy bigiel. Pies, Indi bo tak się wabi to największy cykor. Boi się moich kotów. Gdy któryś kot się rozłoży w przejściu to pies ani go nie minie ani nie przeskoczy. Umiera ze strachu.

Nie obżarłem się na wigilii. U mnie nigdy nie ma wielkiego żarcia chodź gdyby ktoś chciał to nie było by sprawy. Było w czym wybierać. Gdy już się zakończyła część oficjalna to na deser przyszedł mój przyjaciel Dżakub ze swoją dziewczyną Natalią. On jest jak domownik. Biedna Natalia krępowała się przyjść w wigilię, że to nie wypada itp. itd. a prawda jest taka, że u nas w domu zawsze było pełno ludzi zaraz po wigilii. Zchodzili się kumple i zawsze coś się posiedziało, a potem gdy nam się jeszcze chciało to szliśmy na Pasterkę do kościoła. Tym razem Dżakub z Natalią i mój brat z Marysią i Alą nie siedzieli tak długo. Wszyscy wyszli koło 20:30 ale nie musiałem długo czekać gdy przyszedł mój drugi przyjaciel Tuta z żoną i synem Kubą. Kuby nie widziałem bardzo dawno. Urósł, ma długie włosy. Z małego dziecka to już podrostek. Miałem dużo gości.

Dziś leniuchowałem i to dużo. Nie ćwiczyłem nic a nic i to było najfajniejsze. Gdybym był zdrów to bym aktywnie spędzał święta, a ponieważ sprawności brak to mam teraz duuuużoooo pasywności:) ale nie nudziłem się.

Być może się jutro wybiorę do miasta ale to zależy od pogody.



środa, 24 grudnia 2014

No i mamy Wigilię

Google zrobiło mi taki fajny kolage filmowy. To podsumowanie na podstawie zdjęć tego co robiłem i gdzie byłem w 2014 roku. Ale rok zleciał:) Spodobał mi się ten filmik.


W Google znalazłem też starsze zdjęcia, nawet te z 2011 roku. Widać jak się zmieniło moje życie. Różowo nie było ale tęskno za tym.

Dziś jest Wigilia Bożego Narodzenia. Mógłbym tu wkleić jakiś przaśny wierszyk nt. świąt i nowego roku lub wysłać spam smsowy / mailowy do wszystkich. Bardzo dziękuję za takie życzenia ale nie odpowiadam na  "anonimowe / zbiorowe" życzenia. 
Zawsze wiedziałem, że z takimi życzeniami jest coś nie tak ale w TV była krótka wzmianka nt. takich życzeń i Savoir-vivr'u. Generalnie masowy spam świąteczno - noworoczny poza relacjami firmowo / biznesowymi z dobrymi manierami nic wspólnego nie ma. Nie to, że mnie się w głowie powywracało bo mi też słoma z butów wystaje (może nie aż tak jak u poseł Pawłowicz) ale...
Co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie dlatego blog potraktuję jako relacje firmowo / biznesowe chodź grosza z niego jeszcze nie zarobiłem.

Wszystkim życzę Wesołych Świąt Bożego Narodzenia :)




poniedziałek, 22 grudnia 2014

Powolutku wracam do siebie

W niedzielę byłem bardzo słaby. Budziłem się, chwilkę pobyłem i znów padałem. Chyba dziś dochodzę do siebie po czwartkowej rehabilitacji. Szczerze mówiąc to bałem się, że to pogorszenie już ze mną zostanie. Oczywiście, że nie było niczego spektakularnego bo tak nigdy nie ma, ale dziwne jest to, że jakoś zawsze ma to korelację z rehabilitacją. Nie to, że jestem jakoś przeczulony na swoim punkcie ale gdy się już niewiele ma tej sprawności to się do tego inaczej podchodzi.

Muszę przejść z Marcinem z rehabilitacji do głaskania i chuchania na mnie bo ćwiczenia aktywne mi nie służą. 15 miesięcy nic nie robiłem i nie miałem takich akcji jak wcześniej i teraz po rehabie. Biedny ten chłop bo jak to się ma do tego co go nauczyli? Mam nadzieję, że mu się świat nie zawali :) Gdy kiedyś komuś opowie o mnie, że miał taki przypadek jak ja to mu nie uwierzą. Wiem, że tak będzie bo mnie też nikt nie chce wierzyć, zresztą i ja wciąż w to nie mogę uwierzyć :) Ma być jutro więc pogadamy o tym.

Chciałem dodać, że jestem wyjątkowym przypadkiem jeśli chodzi o rehabilitację. 99% znanych mi ludzi rehabilitacja pomaga więc proszę się nie opier.... i zabierać się do roboty.



sobota, 20 grudnia 2014

Pięknie, chłodno i wycieczka

W czwartek popołudniu przyszedł na rehabilitację Marcin. Sam zauważył, że jestem w dobrej formie. Powiedziałem mu, że to pewnie dlatego, że kilka dni go u mnie nie było, a ja skrzętnie z jego nieobecności skorzystałem i nic nie robiłem. Zabraliśmy się do ćwiczeń, które zaczęliśmy od ćwiczeń na łóżku. Siedziałem na łóżku, a Marcin mnie spychał na boki i do przodu i do tył. To takie ćwiczenia na mięśnie posturalne. Chodzi o to by wzmocnić moje plecy. Gdy już poćwiczyliśmy na siedząco to zszedłem do parteru na materac. Na materacu miałem jeszcze chwilę ćwiczeń aktywnych czyli takich w których musiałem się wykazać i pracować aktywnie mięśniami, a potem byłem naciągany. Generalnie nigdzie mnie nie ciągnie, nawet w lewej ręce w której mam przykurcz.
Po rehabilitacji nie powiem, że się czułem lepiej bo tak nigdy nie ma ale nie byłem zmęczony. Ogólnie czułem się dobrze tzn. normalnie. Zjadłem napiłem się i siedziałem na łóżku, a spać poszedłem grubo po 1 w nocy czyli normalnie.

W piątek wstałem i od rana wiedziałem, że coś jest nie tak ze mną. Mama mi pomagała przy układaniu się na łóżku. Miałem problem, z ubraniem się. Cały byłem nadzwyczaj spasyczny. O 13 na rehabilitację przyszedł Marcin. Ledwie mnie dotknął i już poczuł, że jest źle :( Już nie chciał ze mną ćwiczyć na siedząco. Od razu kazał mi się kłaść na materac. Ogólnie to tylko mnie naciągał i rozciągał. Ja takie ćwiczenia nazywam głaskaniem. Na mnie zęby połamali różni specjaliści. Tak się kończy u mnie rehabilitacja i jakiekolwiek wzmacnianie mięśni :( Z Marcinem umówiłem się wstępnie na poniedziałek. Zobaczymy jak będzie.

Dziś jest sobota i może ciut, ciut jest lepiej ale do formy z zeszłego tygodnia i czwartku to droga daleka. Musiałem dziś odebrać prezent ze sklepu więc musiałem ruszyć dupę, a bardzo mi się nie chciało. Mama mi musiała pomóc się ubrać tzn. włożyć sweter, zapiąć guziki, zawiązać buty itp.

Na zewnątrz w Krakowie była piękną pogoda. Świeciło słońce, za oknem +9 st. C czyli ciepło ale ten zimny wiatr był przejmujący. Pojechałem pod Galerię Krakowską w nadziei, że spotkam Ks. Stryczka który usiadł w konfesjonale przed Galerią Krakowską. Nie miałem zamiaru się spowiadać bo Eli, Eli, lama sabachthani? Generalnie chciałem poznać go. Zamienić z nim parę słów i może strzelić z nim Selfie.  Niestety nie było mi to dane. Byłem tuż po godzinie 12 ale księdza już nie znalazłem :(

Skoro już byłem w centrum to pojechałem zwiedzić Kraków,  jak wygląda na Święta. Święta już widać przed galerią:)

Jarmark Świąteczny przed Galerią Krakoską.

Można sobie podjeść

i napić się grzańca:)

Nie mogło zabraknąć choinki.

Dla bardziej aktywnych było też lodowisko, a w oddali stary, zabytkowy budynek dworca kolejowego.

ul. Szpitalna i pozostałość po dawnych murach miejskich.oraz w oddali wieża i brama Floriańska. 

A na Rynku Głównym targi Bożonarodzeniowe. 






A po drugiej stronie chyba budują już scenę na imprezę sylwestrową, którą w tym roku organizuje TVN.


Była piękna pogoda chodź trochę chłodno.
Wróciłem do Galerii Krakowskiej by się ogrzać i coś zjeść. By było miło i nie uciekać zbyt prędko to i w sklepach jest pięknie, ciepło, a z głośników leci nastrojowa muzyka.



Do domu wróciłem i siup na pryczę. Czekam... może mi spastyka odpuści. Relaks :)



środa, 17 grudnia 2014

Cały dzień poza domem

Ostatnio budzę się w wyjątkowo dobrej formie. Jakiś taki sprawny. Nawet Marcin - rehabilitant, zauważył podczas ćwiczeń, że jestem w lepszej formie. Zapewne by powiedział, że to dzięki ćwiczeniom tyle tylko, że ostatnio nie możemy się spotkać więc jego teoria legła w gruzach co sam mi przyznał. Marcin ma jutro do mnie wpaść.

Dziś miałem jechać na tradycyjne spotkanie Wigilijne z osobami niepełnosprawnymi i członkami organizacji pozarządowych. To spotkanie organizuje Prezydent Miasta Krakowa. Chciałem sobie strzelić sweet focie z prof. Jackiem Majchrowskim ale mi nie wyszło :( Okazało się, że musiałem być gdzie indziej no i nie będzie szpanu A tak by się wtedy przydała bilokacja :)

Cały dzień się dzisiaj włóczyłem na zakupach ale byłem też na dworcu głównym i oglądałem Pendolino :) Pojechałem specialnie na dworzec by zobaczyć to nowe cudo. Pociąg robi wrażenie. Widziałem przedział dla niepełnosprawnych i jest mega spoko. Chciałem to sprawdzić bo będę jechał w styczniu do Warszawy i dobrze jest wiedzieć co i jak :)



To przedział dla osób niepełnosprawnych.


O godzinie 17 umówiłem się z Olą. Miała mi przynieść robione przez siebie pyszne pierogi ruskie. Miałem być ale się nie wyrobiłem - dostała kosza ode mnie :) Za to sobie pogadały z moją mama za moimi plecami :) Gdy wróciłem do domu to zapodałem pierożki - są mniam, mniam :) Mamie też bardzo smakował jej wyrób.

W zasadzie mam już prawie wszystkie prezenty więc jestem zadowolony.



poniedziałek, 15 grudnia 2014

Zbyszek i Asia

Zobaczyłem jakiś artykuł i zdjęcie o wózkowiczach.

Zdjęcie z portalu www.medonet.pl

Coś tam piszą, że ich nie wpuścili do autobusu. Otwarłem linka tak z ciekawości. Czytam, patrzę na zdjęcie. Przyglądam się i nie wierzę. Przecież ja ich znam z Dąbka:) Toż to Zbyszek i Asia. Oboje chorzy na stwardnienie rozsiane. Pokieraszowani przez chorobę i życie, a jednak można być szczęśliwym. Wielki, wielki, wielki szacun! Pełen artykuł o Zyszku i Asi jest tutaj

Życzę Wam szczęścia, zdrowia i nieustającej miłości. Trzymam kciuki i do zobaczenia w styczniu w Dąbku:) 



Zakręcony, nakręcony tydzień:)

W czwartek byłem na spotkaniu świątecznym w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, a w piątek o 17 był u mnie Marcin na rehabilitacji.
Najpierw poćwiczyłem z nim na łóżku. Spoko, spoko, nie leżeliśmy koło siebie:) Siedziałem, a Marcin mnie spychał. Huśtał mną na prawo i lewo, do przodu i do tył. Przy tym ćwiczeniu trzeba siedzieć z wyprostowanymi plecami. W ten sposób wzmacniam mięśnie posturalne czyli mięśnie pleców i brzucha. Rehabilitanci mawiają, że chodzenie zaczyna się od silnych mięśni posturalnych ale ja już tak daleko nie wybiegam:)
Gdy już poćwiczyłem (czyt. zmęczyłem plecy) to zszedłem, a w zasadzie zsunąłem się jak wąż do parteru na materac. Na materacu gdy leżałem na plecach to rozciągałem rekami czerwona gumę. W ten sposób rozciągam klatkę piersiową, a odwodząc ręce w lekkim oporze walczę z przykurczem łokcia w lewej ręce. Gdy już zrobiłem serię to Marcin naciągnął mi dodatkowo mięśnie w lewej ręce i rozciągnął nogi. Ćwiczę też na materacu przewracanie się na drugi bok by było mi łatwiej w łóżku się obrócić. Te wszystkie ćwiczenia to wariacje tego co robiłem z Olą kiedy z nią ćwiczyłem tyle, że wówczas mogłem więcej. Marcin ma u mnie dobrze bo mam wszystko do ćwiczeń. Jedynie czego mi brakuje to stołu do rehabilitacji. Fajnie mi się z nim ćwiczy.

W sobotę najpierw przyszła do mnie Ola. Posiedziała u mnie ze 3 godziny. Pogadaliśmy jak zwykle o niczym i o wszystkim, a ponieważ miała czarne spodnie i bluzkę to mega oblazła sierścią mojego białego kota - Miko. Gdy wstała to wyglądała jak by wyszła ze słomy ale na sianie nie leżeliśmy:)

Jak by było tego mało to po pracy, koło 22 na piwo przyszła do mnie Iwona - moja sąsiadka z naprzeciwka:) Niestety nie mogła zbyt długo u mnie siedzieć bo się niezbyt dobrze czuła. Proponowałem jej by wypiła drugie piwo  bo jej na pewno pomoże ale nie mogła przesadzać.

W niedzielę też miałem gościa:) Cały ten tydzień był jakiś nakręcony i zakręcony. W zasadzie codziennie coś się działo ale chyba nie ma co narzekać:)     



czwartek, 11 grudnia 2014

Spotkanie w Manggha

Byłem dziś umówiony na spotkanie świąteczne z poczęstunkiem na słodko i świątecznymi paczkami o godz. 15 w kawiarni Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Imprezę zorganizowała niezawodna jak zwykle Małgosia Felger z Fundacji Helpful Hand. Chyba głównym daniem był koncert Lidii Jazgar.

Do wyjścia szykowałem się już od godziny 11. Nie powiem, że się śpieszyłem ale i tak się spóźniłem. Nie robiłem nic nadzwyczajnego. Ot mycie, odpoczywanie, golenie, odpoczywanie, przebieranie, odpoczywanie itp. Często liczyłem do dziesięciu:) Wszystko to były banały ale mi zeszło. Musiałem się użerać z własnymi słabościami. Mogłem skorzystać z pomocy mojej mamy ale wolałem sam sobie z tym wszystkim poradzić, a przynajmniej spróbować. I tak na koniec musiałem poprosić mamę by mi zawiązała buty bo już nie miałem siły i nerwów. Gdy już byłem ubrany i wyszykowany to miałem dość. Najchętniej to bym się rozebrał i położył. Byłem zmęczony i mega wkur... że się zgodziłem ale obiecałem, że przyjadę więc nie miałem wyjścia.

Spóźniłem się jakieś 15 minut. Gdy przyjechałem sala była już pełna i trwał koncert Lidii Jazgar.



Po koncercie zaczęła się degustacja i spotkania w podgrupach:) 




Dla mnie absolutnym zaskoczeniem był koncert Lidii Jazgar. Muszę trochę posłuchać jej na spokojnie, a poniżej mała próbka:)


Spotkanie i ten koncert to była naprawdę fajna sprawa. Mimo tylu nerwów przed wyjściem z domu to było warto się pomęczyć. Chapeau bas Małgosiu :)

Po spotkaniu z którego wyszedłem koło 18.30 pojechałem pełen pozytywnych emocji do sklepów. W domu byłem o 21:)



Goście, goście :)

Chyba powinienem zacząć od tego w jakiej jestem formie, w jakiej byłem w we wtorek. Na tym skończyłem poprzedni wpis. By nie przedłużać to wróciłem do niedzielnej mizerii. Gdybym był karciarzem i miał taki dar przewidywania to by mi już dawno ręce, nogi i gębę obili bo by mi nikt nie uwierzył, że to przewidziałem. Zna się już tego esemka jak własną kieszeń ale czemu się dziwić skoro tyle czasu razem spędzamy ze sobą:) Doskonale pasują do naszych wzajemnych relacji słowa przysięgi małżeńskiej, szczególnie fragment "że Cię nie opuszczę aż do śmierci":) 

We wtorek pojawił się u mnie mój przyjaciel Dżakub. Wpadł przed 19-tą w drodze na basen, a że pływanie zaplanował koło godziny 21 więc trochę posiedzieliśmy. Aż ciężko w to uwierzyć ale siedzieliśmy o suchym pysku. W sumie był dopiero wtorek ale Polakowi nie wiele trzeba by odszukać okazji. Tym razem się nie dało bo miał jechał autem na basen, a i pić alkoholu nie powinno się przed wejściem do wody:)
Przypomniało mi się, że mój jeden głośnik coś nie za bardzo chce grać od czasu mojego ponownego wprowadzenia się do domu po remoncie. Dżakub jak to Dżakub przystąpił do działania. Upewnił się, że to nie wina kabla i zdecydował - rozkręcamy! Ja myśląc przez pryzmat moich kulawych rączek pomyślałem - nie zdążymy ale Rafał już się zabrał do rozkręcania. Chwila moment i już głośnik był rozkręcony. Siedziałem obok i lookałem co on tam grzebie, a że było zbyt ciemno to Dżakub poszedł po latarkę. Wrócił i zarządził - trzymaj, do czegoś się przydasz. Dostałem latarkę i można powiedzieć, że razem naprawialiśmy ten głośnik. Świecąc tą latarką czułem się jak takie małe dziecko, które chce tatusiowi pomóc, a tylko przeszkadza. Ów tatuś w tej swojej wspaniałości by mieć trochę spokoju i uszczęśliwić synka daje mu latarkę i mówi - świeć synu, pomagaj:) i wszyscy są szczęśliwi:) Naprawdę szybko mu to poszło i oto usterka naprawiona:)
Tak się czułem. Wiadomo, że się nie obrażam bo nie ma o co ale to też uświadamia, jaka jest moja przydatność - znikoma:) Proszę nie odbierać tego jako coś co mnie zasmuciło. To wszystko jest przykre ale takie jest moje życie. Jeśli miałbym wybierać czy się śmiać czy płakać to zdecydowanie wybieram to pierwsze:) 

Środa była jakaś taka rozlazła. Umówiłem się z Marcinem na 17 na rehabilitację. Specjalnie dla niego już rano ubrałem dres by go nie gorszyć, a tu wysłał mi smsa popołudniu, że musi odwołać nasze spotkanie. A mogłem sobie tak siedzieć cały dzień w majtkach:)
W sumie nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Na mecz w Lidze Mistrzów wpadł mój brat. Dobrze, że się wcześniej nie zdecydowałem wyskoczyć ze spodni:) Przyniósł orzeszki, piwo, ja kupiłem pizze no i oglądaliśmy. F.C. Barcelona wygrała 3:1 z Paris Saint-Germain F.C.

Wróciłem z łazienki ale już dupką kręcić mi się nie chciało. Jutro coś potańczę breakdance przy drabinkach.



poniedziałek, 8 grudnia 2014

Trochę głośno myślę

Dzisiaj wstałem rano jakiś nadzwyczaj rześki. W ogóle w bardzo dobrej formie fizycznej. Psychicznie też jest ze mną ok. To że mam nudne życie, że nie mogę robić tego co chcę to jest przykre ale mnie to od dawna już nie dołuje. Nie akceptuję tego i nigdy tego nie zaakceptuję lecz nie zamierzam kopać się z koniem i mówić, że szambo jest perfumerią cytując klasyka. Skoro nie mogę być spontaniczny, jestem zależny i ograniczony swoją fizycznością to jest do dupy. To wegetacja. Tak to nazywam.
Oczywiście, że są ode mnie ludzie jeszcze bardziej chorzy, jeszcze bardziej zależni, a mimo to żyją i być może nawet są szczęśliwi ale ja mówię, że oni jeszcze bardziej niż ja wegetują. Spoko, spoko, pędzę i do was ze swoją sprawnością. Niedługo razem będziemy wegetować wg mojej nomenklatury. Nie będę szczęśliwy ale nie będę w depresji tylko gdzieś po środku.
Może ja inaczej odbieram szczęście? Są ludzie dla których jest ważne by robić karierę, mieć wypasiony samochód, piękny dom, 2-3 razy w roku fajne wakacje, pozycję wśród znajomych itp. itd. Mnie nigdy za życia czyli wtedy gdy byłem zdrowy na tym nie zależało. Można powiedzieć, że byłem bez ambicji ale bardzo ceniłem sobie niezależność. Dzisiaj jestem jak listek na wietrze. Oboje mamy gówno do gadania ws. tego dokąd zmierzamy:) Ot to takie moje przemyślenia. Mówię o tym głośno.

Jak już wstałem rano to siadłem na wózek elektryczny i pojechałem załatwić potrzebę, a przy okazji w jednym przebiegu do łazienki. Już przestałem się kopać z koniem i nie tyrpię przy chodziku do łazienki bo jak z niej wracam to jestem wyrąbany na maksa. Teraz jadę na wózku. Robię co mam do zrobienia, a w drodze powrotnej parkuję wózek przy drabince, robię przysiady i kręcę dupką jak w hula hop. Jak mam dość to idę na pryczę.

O 17 przyszedł Marcin na rehabilitację. Dobrze mi się dziś z nim ćwiczyło. Chyba dlatego, że od rana trzymała mnie dobra forma. Mnie takie skoki formy nie cieszą, bo to są co najwyżej jednodniowe wyskoki. Chciało by się powiedzieć, że to dzięki rehabilitacji ale naprawdę nie jestem pesymistą. Znam swój SM, więc jutro będę w formie niedzielnej - zakład?

Po rehabilitacji prycza, odpoczynek, późny obiad, Jack Daniels i fajrant :)



sobota, 6 grudnia 2014

Sobota z rehabilitacją

Wstałem dziś, usiadłem na łóżku i siedzę. Wypiłem kawę i siedzę. Wstaję z łóżka gdy idę do łazienki lub toalety. Do tej pory wstawałem przy chodziku i kicając "szedłem".

Przedtem byłem zdrowszy to gdy zaszedłem do ubikacji przy chodziku to chodzik zostawiałem przed toaletą i wchodziłem do wychodka. Zamykałem drzwi i załatwiałem potrzebę. Teraz już się tak nie da. Obecnie przy chodziku kicam do kibelka, chodzik zostawiam za drzwiami czyli jak dotychczas ale tym razem już nie dam rady zamknąć drzwi za sobą bez chodzika. 
To oznacza, że te prostsze i szybsze sprawy załatwiam przy drzwiach otwartych. Taki oto ze mnie ekshibicjonista. Czemu nie zabiorę chodzika ze sobą do WC? Ano dlatego, że mieszkam w bloku, a wychodek jest gabarytów jak prawdziwy wiejski wychodek. I tak po remoncie jest bardziej frendly dla niepełnosprawnych ale nie aż tak by wejść do środka z chodzikiem.
Zazwyczaj gdy wracam już z łazienki lub z tych okolic to docieram do pokoju wyrąbany jak koń po westernie. Ostatnio coraz częściej w drodze do i z łazienki jadę na wózku elektrycznym, a to dlatego, że w drodze powrotnej ustawiam się na wózku przy drabince i coś tam ćwiczę.
Porobię jakieś przysiady, pokręcę bioderkami jak przy hula hop, coś się ponaciągam przy drabinkach. Nikt mi nie powie i nie zarzuci, że nic nie robię. Ja prawie nic nie robię, a jak wiadomo "prawie" robi różnicę. To co robię to ciężko nazwać rehabilitacją. To raczej ściema.

Od jakiegoś czasu przychodzi do mnie na rehabilitację Marcin. To jest rehabilitacja domowa w ramach programu Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej FIO 2014. Wszystko dzięki Małgosi Felger z Fundacja Helpful Hand.

Marcin jest dobry. Angażuje się, dobrze mi się z nim ćwiczy ale nie chce go zniechęcać. Mnie się chyba ze wszystkimi rehabilitantami dobrze pracowało tyle, że teraz widzę jak wiele choroba mi zabrała w ciągu ostatnich dwóch lat. Marcin przyszedł do mnie o godzinie 15. Poćwiczyłem z nim godzinę. On poszedł bo dziś ma nocną szychtę w pizzerii na krakowskim Kazimierzu, a ja mam fajrant.

Można powiedzieć, że dzień zatoczył koło czyli znów jestem na łóżku i piję kawę. Zapewne jeszcze przed pójściem spać skorzystam z łazienki więc jeszcze się coś porehabilituję. To takie łączenie przyjemnego z pożytecznym tylko co tu jest tym przyjemnym?



piątek, 5 grudnia 2014

Czy to comeback?

Zastanawiam się o czym tu pisać? Odpowiedź jest banalna - o sobie i chorobie. Szczerze mówiąc to jestem tym zmęczony tzn. chorobą, życiem i pisaniem o tym. Tą monotonią ale to nie chodzi o to, że nie mam co zrobić tylko nie mam sił na to by to robić.

Ogólnie to nic mi nie jest prócz SM tyle że, jestem słabszy ale to taka karma:)

Nie wiem, czy ten wpis to comback. Zabaczymy.