Stwardnienie rozsiane - diagnoza której nie życzę nikomu. Chciałbym pokazać, że ta diagnoza nie oznacza iż życie się kończy. Pragnę pokazać innym, że to życie wciąż jest, chodź może trochę inne, może trudniejsze ale to nie koniec. Czy jestem czasami załamany? Często, ale potem się podnoszę i maszeruje dalej z podniesionym czołem i z uśmiechem na twarzy.

Jeśli chodź trochę ten blog będzie pomocny dla Was chorych oraz dla Waszych rodzin to będę szczęśliwy. To właśnie jedna z tych rzeczy która dodaje mi sił.

Wojciech Mrugalski

niedziela, 30 października 2011

SM i marihuana

W czwartek w końcu udało mi się załatwić maryśkę. Dawno nie paliłem, wziąłem trzy machy, takie po same jaja i ostro mnie wzięło. Nie da się ukryć, że mnie zwiotczyło chodź Ola mówiła, że aż takiej rewelacji nie ma. Najbardziej przeszkadzały mi w tym stanie skutki uboczne polegające na oszołomieniu, trudnościach z koncentracją i wysłowieniem się. Rozmawiałem z Ola i miałem trudności z zapamiętaniem o czym mówiłem w poprzednim zdaniu. Tak samo czułem się gdy próbowałem wyrazić słowami to co mam w głowie do powiedzenia. Masakra, brakowało mi słów, pustka w głowie. Za to miałem takie ssanie na jedzenie. Zmłóciłem dosłownie wszystko co mi podstawili pod nos, a tak się w moim przypadku nigdy nie dzieje.
Ogólnie w ten dzień byłem jakiś słaby. Ola jak wychodziła to odprowadzałem ją przy chodziku bo nogi i plecy miałem zbyt wiotkie aby iść samodzielnie, a potem padłem ze zmęczenia. Myślałem że to efekt marihuany ale przecież nigdy to tak na mnie nie działało. Spałem z przerwami do rana, a rano się okazało dlaczego tak wczoraj padłem. Zachorowałem, zwyczajnie się gdzieś przeziębiłem i sucho kaszlałem. Gdy jestem przeziębiony to od razu gorzej chodzę. Samopoczucie miałem normalne, tylko 37oC ale spastyka mi strasznie wzrosła. Ściągnąłem tym razem tylko dwa machy na próbę, na rozluźnienie. Pomogło ale znów byłem oszołomiony. Nie odpowiada mi ten stan i dlatego zdecydowanie nie będę już korzystał z marihuanowej terapii. Dobrze, że nie rozkręciłem zamieszania ze sprowadzeniem Bedrocanu.
W piątek, próbowałem coś poćwiczyć ale spadałem z beretów. Nie miałem siły na nich siedzieć, a co dopiero ćwiczyć. Na piłkę też próbowałem wsiąść ale bezskutecznie. Musiałem uznać tego dnia wyższość przeziębienia i SM nad moją fizycznością.
Sobota wyglądała podobnie. To zaczynało być już irytujące. Kolejny dzień i jestem w plecy z ćwiczeniami. Teraz gdy odpuszczę ćwiczenia to czuję się źle. Muszę uważać bo jeszcze się od ćwiczeń uzależnię. Wieczorem na mecz Wisły przyszedł Tomek. Trochę pogadaliśmy, mecz był słaby, a wynik jeszcze gorszy. Po meczu Tomek ode mnie wyszedł. Nie miałem siły. Ciekawostką tego dnia było to, że mój głos był taki jak u nastolatków, którzy przechodzą mutacje. Raz miałem niższą, a raz wyższą tonacje głosu i żadnej kontroli nad tym:)
Dzisiaj jest już niedziela. Nie czuję się całkowicie zdrowy ale mam już dużo więcej sił. Już jak wstałem to wiedziałem, że jest lepiej, że nogi mam silniejsze i mniej spastyczne. W związku z tym już o poranku zaliczyłem dwie rundy ćwiczeń po 30 min. Jeszcze zamierzam zrobić jedną taką rundę przed przyjściem Oli – będę rozruszany i rozgrzany:)

A w ogóle to kupiłem sobie drabinkę i materac do ćwiczeń. Z pokoju musiałem wywalić ostatni fotel do siedzenia. Nie ma na niego miejsca:( Pokój powoli zaczyna przypominać sale gimnastyczną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie miło gdy się przedstawisz:-)