Przez różne sprawy i mój pobyt w Dąbku to Oli nie było u mnie już dawno. Tak dawno, że stanęła przede mną i miała wielki pytajnik w postaci co ma ze mną robić albo raczej co ze mną zrobić.
Ona teraz rehabilituje pacjentów ortopedycznych i wyszła z wprawy z rehabilitacji neurologicznej.
Przyszła i od razu zdiagnozowała problem. Moje plecy osłabły. No ale nie odkryła ameryki bo to wiedziałem sam. Zaczęliśmy ćwiczyć tzn. ja ćwiczyłem a ona dyrygowała. Taka czarna z niej mamba. Brakuje jej tylko pejcza i zamiast SM - stwardnienie rozsiane było by Sado-Maso.
Jeden dzień z Olą, drugi ja ćwiczę samodzielnie i już mi się odrobinkę lepiej chodzi. Człowiekowi się wydaje, że by chodzić to musi ćwiczyć nogi ale by chodzić to muszą być również odpowiednio silne mięśnie pleców i mięśnie posturalne. Jeśli chodzi o mięśnie brzucha to raczej mi nie grozi kaloryfer więc pozostanę przy moim niedużym bojlerze:)
Zebrałem się w kupę i trzeba ćwiczyć. Bo jaki jest wybór? Nie ma żadnego. Jutro ćwiczę moje plecki ale o nóżkach nie zapominam chodź zdecydowanie mniej poświęcam im uwagi.
Mówi się, że nie ważne jest ile razy człowiek upadnie, ważne jest ile razy się podniesie. Wracam znów do gry o własną sprawność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie miło gdy się przedstawisz:-)