Stwardnienie rozsiane - diagnoza której nie życzę nikomu. Chciałbym pokazać, że ta diagnoza nie oznacza iż życie się kończy. Pragnę pokazać innym, że to życie wciąż jest, chodź może trochę inne, może trudniejsze ale to nie koniec. Czy jestem czasami załamany? Często, ale potem się podnoszę i maszeruje dalej z podniesionym czołem i z uśmiechem na twarzy.

Jeśli chodź trochę ten blog będzie pomocny dla Was chorych oraz dla Waszych rodzin to będę szczęśliwy. To właśnie jedna z tych rzeczy która dodaje mi sił.

Wojciech Mrugalski

środa, 19 grudnia 2012

Znów na starcie

Przez różne sprawy i mój pobyt w Dąbku to Oli nie było u mnie już dawno. Tak dawno, że stanęła przede mną i miała wielki pytajnik w postaci co ma ze mną robić albo raczej co ze mną zrobić.
Ona teraz rehabilituje pacjentów ortopedycznych i wyszła z wprawy z rehabilitacji neurologicznej.
Przyszła i od razu zdiagnozowała problem. Moje plecy osłabły. No ale nie odkryła ameryki bo to wiedziałem sam. Zaczęliśmy ćwiczyć tzn. ja ćwiczyłem a ona dyrygowała. Taka czarna z niej mamba. Brakuje jej tylko pejcza i zamiast SM - stwardnienie rozsiane było by Sado-Maso. 
Jeden dzień z Olą, drugi ja ćwiczę samodzielnie i już mi się odrobinkę lepiej chodzi. Człowiekowi się wydaje, że by chodzić to musi ćwiczyć nogi ale by chodzić to muszą być również odpowiednio silne mięśnie pleców i mięśnie posturalne. Jeśli chodzi o mięśnie brzucha to raczej mi nie grozi kaloryfer więc pozostanę przy moim  niedużym bojlerze:)

Zebrałem się w kupę i trzeba ćwiczyć. Bo jaki jest wybór? Nie ma żadnego. Jutro ćwiczę moje plecki ale o nóżkach nie zapominam chodź zdecydowanie mniej poświęcam im uwagi.

Mówi się, że nie ważne jest ile razy człowiek upadnie, ważne jest ile razy się podniesie. Wracam znów do gry o własną sprawność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie miło gdy się przedstawisz:-)