Stwardnienie rozsiane - diagnoza której nie życzę nikomu. Chciałbym pokazać, że ta diagnoza nie oznacza iż życie się kończy. Pragnę pokazać innym, że to życie wciąż jest, chodź może trochę inne, może trudniejsze ale to nie koniec. Czy jestem czasami załamany? Często, ale potem się podnoszę i maszeruje dalej z podniesionym czołem i z uśmiechem na twarzy.

Jeśli chodź trochę ten blog będzie pomocny dla Was chorych oraz dla Waszych rodzin to będę szczęśliwy. To właśnie jedna z tych rzeczy która dodaje mi sił.

Wojciech Mrugalski

niedziela, 5 maja 2013

Urodziny

Rano mnie wypuścił z domu brat i pojechałem przed siebie. Umówiłem się z Olą i jej tatą na cmentarzu. Chciałem odwiedzić jej mamę która zmarła wtedy kiedy ja byłem na rehabilitacji w Dąbku. Ola zadzwoniła do mnie do Dąbka w środku nocy. To było straszne dla mnie, a co dopiero dla niej. Wiedziałem, że będę jej potrzebny. Każdego dnia wiedziałem, że cierpi. Nie zwróciłbym życia jej mamie ale mogła by przyjechać i posiedzieć. Wygadać się i wypłakać. Nie ma nigdy dobrego czasu na umieranie ale to był najgorszy czas z możliwych ze względu na Olę. Iwona, moja sąsiadka dzwoniła do mnie i mówiła bym jak najszybciej wracał.

Byłem pierwszy raz na cmentarzu bo do tej pory nie udało nam się spotkać na spacerze tak by Ola pokazała mi grób. Sam bym go nie znalazł i nie trafił na grób bo nie był bym wstanie dojechać wgłąb między inne groby na swoim jeżdżącym krześle. Gdy wyszliśmy z cmentarza to odwiozłem Olę i tatę do domu, a sam pojechałem do miasta.

To praktycznie centrum Krakowa. Tu zjadłem obiad, wypiłem kawę i piwo.
Gdy siedziałem na obiedzie, a później piłem kawę i piwo to myślałem o tym dniu. Dzisiaj miałem urodziny i to w dodatku okrągłe. Już wcześniej wyłączyłem wszystkie przypomnienia na NK i na Facebooku. W ogóle nie czułem powodu do świętowania. Takie okrągłe rocznice sprzyjają podsumowaniom.
Jak patrzę na moje życie wstecz to poza ostatnimi latami to nie mogę narzekać. To prawda, że nie stałem się bogatym człowiekiem. Nie mam własnej rodziny ale chyba nie mogłem narzekać. Wiodłem z przerwami kawalerskie życie. Bawiłem się, miałem hobby, przyjaciół i kolegów. Nie głodowałem. Poznałem co to miłość. Jezuuuuu... może to wszystko nie było spełnieniem moich marzeń ale byłem kowalem własnego życia. 
Teraz trzeba spojrzeć przed siebie i to nie napawa mnie optymizmem. Nie jestem kowalem niczego. Nie mam praktycznie wpływu na nic. Jak pomyślę sobie, że czeka mnie drugie tyle życia co do tej pory mam za sobą to aż mnie otrzepuje na samą myśl. Brrr...

Po obiedzie pojechałem na Rynek i na krakowskie Błonia. Na rynku było mrowisko ludzi. Podobnie było również na błoniach. Wiecie kogo spotkałem na błoniach? Małgosie Felger z synem. To chyba już norma.

Do domu wróciłem po 17. Najpierw przyszła Ola by mi złożyć życzenia. Widzieliśmy się przed południem   ale ona chciała przyjść wieczorem. Otwarłem jej drzwi i rzuciła się na mnie. Wycałowała i wyściskała mnie. Dobrze, że mnie trzymała bo leciałem do tył. Potem przyszedł przyjaciel i również złożył mi życzenia. Nie ściskaliśmy się i nie całowali. Poprzestaliśmy na uścisku dłoni.

Wieczorem wprowadził się do mnie do domu brat. Będzie mieszkał ze mną przez miesiąc lub półtorej bo remontuje swoje mieszkanie.To będzie kapitalny remont jego mieszkania.

2 komentarze:

  1. Wszystkiego Najlepszego Waciak !!!!!!!!!!!!!!!!
    Zdrowia, zdrowia , zdrowia................
    :-)

    OdpowiedzUsuń

Będzie miło gdy się przedstawisz:-)