Odbyła się wczoraj krótka imprezka. Była Ola, przyszła
Iwona i pojawił się Dżakub. My z Dżakubem piliśmy Jacka Danielsa, a dziewczyny
Martini. Ja się opiłem! Nogi mnie kompletnie nie trzymały. Ola miała
zaplanowaną imprezę więc wyszli ode mnie po 20tej ale namówiła Iwonę i Dżakuba
na imprezkę i poszli razem:)
Kaca dzisiaj nie mam ale to strasznie jest dołujące, że nie
mogłem iść z nimi. Jak mi brakuje w życiu takiego szaleństwa. Mam z tego powodu
dzisiaj doła i jeszcze ta pogoda za oknem. Schowałbym się w najciemniejszą dziurę
i tam został.
Nie wiem, jestem chory (zdiagnozowany) od 6 lat. Już mi się
wydawało, że nauczyłem się żyć z chorobą ale teraz widzę, że z biegiem czasu
mam coraz większy problem z akceptacją mojego (epitet) życia. Wprost proporcjonalnie do
moich niedomagań fizycznych rośnie moja frustracja i złość. Nie mogę tego
zmienić, a przecież nie ozdrowieje wiec mam przesrane. Czuje, że umysł został
uwięziony. Jestem więźniem własnego ciała.
Rozumiem Cię doskonale, niby człowiek zaakceptował chorobę, ale jest ona jednak przeszkodą.Przepraszam, że piszę tak pesymistycznie, ale też mnie trochę szlag trafia. I pomyśleć,że jeszcze parę lat temu normalnie biegałam. Pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuń