Stwardnienie rozsiane - diagnoza której nie życzę nikomu. Chciałbym pokazać, że ta diagnoza nie oznacza iż życie się kończy. Pragnę pokazać innym, że to życie wciąż jest, chodź może trochę inne, może trudniejsze ale to nie koniec. Czy jestem czasami załamany? Często, ale potem się podnoszę i maszeruje dalej z podniesionym czołem i z uśmiechem na twarzy.

Jeśli chodź trochę ten blog będzie pomocny dla Was chorych oraz dla Waszych rodzin to będę szczęśliwy. To właśnie jedna z tych rzeczy która dodaje mi sił.

Wojciech Mrugalski

czwartek, 22 marca 2012

Popłakałem się ze szczęscia :-)

Ale dzisiaj miałem dzień. Rano spałem w szpitalu do 8 rano. Tak mi się dobrze spało, że powiedziałem aby mi nie dawali śniadania i nie zawracali głowy. Aż dziw, że mogłem tak długo i tak dobrze spać przy tym hałasie, który się rozpoczyna już o 6 rano. Ja nic nie słyszałem.
Jak już się obudziłem i umyłem to zapodałem kawę i zapiekankę. Trzeba się było zacząć pakować. Na koniec podłączyli mnie do sterydów.
Wypis dostałem koło 12. Lekarz mi powiedział, abym się przez tydzień oszczędzał i nie zbyt forsował, bym nie przesadzał z rehabilitacją i nie chodził do galerii i innych skupisk ludzkich.  Mam uważać by się nie przeziębić. Wpadło jednym uchem, a wypadło drugim. Mnie po chemii nigdy nic nie jest to dlaczego ma być teraz? Czuję się po tym szpitalu świetnie. Chodzi mi się świetnie! Zapewne to efekt dzisiejszych sterydów.
Byliśmy z Ola umówieni na dzisiaj na rehabilitacje u mnie w domu ale przed wyjściem ze szpitala zadzwoniłem do niej, że może spotkamy się na mieście i zaniesiemy jej CV do fundacji na ul. Dunajewskiego. Spotkaliśmy się koło 14.30. Plan był taki, że składamy CV, ja urabiam prezesa i jedziemy do mnie do domu na rehabilitacje. Ponieważ u mnie w domu nie było mojej mamy, a Ola nigdy mnie nie wywoziła wózkiem po schodach to stwierdziliśmy, że... idziemy na kawę na rynek.
Można powiedzieć, że siedzieliśmy od godziny 15, a skończyliśmy około 17 i tylko dla tego, że:
a) robiło się chłodno i Ola zmarzła,
b) byłem umówiony na 18:20 u siebie w domu na następne wyjście ale o tym później.

Odprowadziłem Olę do domu i pojechałem na autobus. Do domu wróciłem, a jeszcze mnie brzuch bolał ze śmiechu, po spotkaniu z Olą. Mama mnie już wciągnęła do domu z wózkiem elektrycznym. Przesiadłem się na ręczny wózek, odpryskałem i już byłem gotów do wyjścia na nową imprezę.
Umówiłem się z Kaśka, jej mężem i Dżakubem na pizze i piwo. Kaśka i jej mąż Marcin to Ci ludzie, u których byłem na ślubie. Pisałem o tym 10 i 11 sierpnia 2010 roku. Tu znów się świetnie bawiłem. Znów się uśmiałem na maxa.

Wiecie jak się dzisiaj czułem? Jak zdrowy człowiek. Po raz pierwszy, od bardzo dawna nie czułem się jako niepełnosprawny. Dziś po raz pierwszy poczułem, że można być, bez nóg, a naprawdę można być szczęśliwym. Nie wiem co się stało i dlaczego ale dziś byłem w niebie.

Pobeczałem się teraz ze szczęścia:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie miło gdy się przedstawisz:-)