Stwardnienie rozsiane - diagnoza której nie życzę nikomu. Chciałbym pokazać, że ta diagnoza nie oznacza iż życie się kończy. Pragnę pokazać innym, że to życie wciąż jest, chodź może trochę inne, może trudniejsze ale to nie koniec. Czy jestem czasami załamany? Często, ale potem się podnoszę i maszeruje dalej z podniesionym czołem i z uśmiechem na twarzy.

Jeśli chodź trochę ten blog będzie pomocny dla Was chorych oraz dla Waszych rodzin to będę szczęśliwy. To właśnie jedna z tych rzeczy która dodaje mi sił.

Wojciech Mrugalski

piątek, 1 lutego 2013

Proste rzeczy, a ile zajmują czasu.

W środę zaliczyłem niezłą kraksę.
Chciałem zrobić miejsce na biurku. Musiałem przełożyć paczkę z ulotkami z biurka na fotel obok. Nie musiałem nigdzie chodzić tylko podnieść paczkę do góry, lekko przesunąć się w prawo i położyć na fotelu obok.
Podszedłem do biurka, stanąłem stabilnie, chwyciłem paczkę i podnoszę ją. Nagle paczka zaczęła mi wypadać z rąk. Wiecie jak to jest gdy coś takiego zaczyna się dziać? Ja zadziałałem standardowo czyli zacząłem wymachiwać rekami by nie upuścić paczki. Wszystko by było pięknie gdyby nie spastyka, która zaczęła mnie łapać. To spowodowało, że nagle zacząłem lecieć do tył jak wieża. By się nie zabić to puściłem paczkę, która spadła na ziemie i się cała rozwaliła. Ulotki rozlały się po pokoju jak woda. Było ich pełno, a ja i tak się wywaliłem. Poleciałem plecami na podnóżki od wózka elektrycznego, które mi się wbiły.Oj to było bardzo bolesne ale nie widziałem krwi tzn. nie zwracałem na to uwagi, a to oznacza, że się nic nie stało.  Może mam jakieś siniaki ale kto by się tym przejmował. Musiałem prosić mamę o pomoc w zbieraniu tych ulotek. Już nie chce mówić jaki byłem wkurzony.

W czwartek drukowałem i skanowałem dokumenty. Drukarkę mam w innym pokoju niż komputer. Gdy już wszystkie dokumenty, które miały być załącznikami zeskanowałem to trzeba było je wydrukować. Część dokumentów było dwustronnych, a to wymagało chodzenia z jednego pokoju do drugiego i przekładania papieru w drukarce. Dwa razy mi się zaciął papier w drukarce, a i też zdarzyło się, że źle przełożyłem kartkę  no i trzeba było znów dymać. Trochę tych kursów z jednego pokoju do drugiego wykonałem.
Byłem okropnie wkurzony i zmęczony i nagle słyszę dzwonek do drzwi. Nikt się nie zapowiadał z wizytą, a listonosz o tej porze nie chodzi. Lecę do drzwi, wkur.... na maxa bo jestem wykończony. Otwieram drzwi, a tam... kloszard! Mówi do mnie dzień dobry, że.... Chciał pewnie coś powiedzieć o pieniądzach ale nie zdążył. Dostał ode mnie taka zjebkę, że hej, a jak śmierdział! Stał po drugiej stronie, a nos urywało.
Takich kloszardów, którzy żebrzą pieniądze, którzy nie pójdą do noclegowni się umyć i wyspać bo wolą pić wódkę to w ogóle mi ich nie żal. Zawsze mnie zastanawia to, kto ich wpuszcza do klatki. Kto im otworzył domofon bo nie sądzę by takiego śmierdziucha ktoś wpuścił wchodząc / wychodząc z klatki. Może to nie po chrześcijańsku ale w tej sytuacji brakuje mi tolerancyjności. Echhhhh.....

Wieczorem napisałem do mojej sąsiadki - Iwony, mogę kupić pizze, ona kupi piwo i zapraszam ją po pracy. Napisałem smsa i czekam ale ciągle cisza. Hmmmm.... Iwona jest ostatnio zarobiona w pracy więc pewnie nie ma czasu odpisać. Było już koło godziny 21. No skoro się nie odzywa, to pewnie nie przyjdzie.
Poszedłem do łazienki się golić i wykąpać. Siedzę sobie, pełen relaksik, a tu nagle telefon - dzwoni Iwona. Mówi, że dopiero teraz wraca. Na pizze już było za późno bo nie ma jej gdzie zamówić po godzinie 22 ale po piwo to skoczy do Żabki. Mówię jej, że jestem w wannie i że potrzebuję 20 min. by się doprowadzić do ładu i składu. Prosta czynność jak wyjście z wanny, a zajmuje około 15 min.
Ze wszystkim zdążyłem i nie przyjmowałem Iwony nago. Przyniosła piwko które wypiliśmy. To było miłe zakończenie dnia, a po piwku spałem jak dziecko.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie miło gdy się przedstawisz:-)