Stwardnienie rozsiane - diagnoza której nie życzę nikomu. Chciałbym pokazać, że ta diagnoza nie oznacza iż życie się kończy. Pragnę pokazać innym, że to życie wciąż jest, chodź może trochę inne, może trudniejsze ale to nie koniec. Czy jestem czasami załamany? Często, ale potem się podnoszę i maszeruje dalej z podniesionym czołem i z uśmiechem na twarzy.

Jeśli chodź trochę ten blog będzie pomocny dla Was chorych oraz dla Waszych rodzin to będę szczęśliwy. To właśnie jedna z tych rzeczy która dodaje mi sił.

Wojciech Mrugalski

poniedziałek, 12 listopada 2012

Dąbek 2012 - dzień pierwszy

Wczoraj kładę się do łóżka z nadzieją, że dzisiaj sobie jeszcze pośpię, a tu rano, przed 8 pobudka. Opiekunka wpada do pokoju i mówi mi, żebym się szybko zbierał bo muszę iść do Teresy aby mnie zarejestrowała itp. bo potem będą następne przyjęcia i będzie zamieszanie. Jak ja lubię takie nieplanowane akcje. Trzeba było wstawać i się szybko pozbierać. Oczywiście, że szybko nie było bo się nie dało.

Przychodzę do Teresy, a tam już kolejka takich jak ja. Czekają na załatwienie papierkologi. Moglem dłużej pospać. Wyczekałem się na swoją kolej. Potem lekarz neurolog. Ocenia mnie i kwalifikuję. Najlepsze jest to, że co roku mnie się pytają od kiedy jestem chory, a ja im co roku powtarzam to samo, że od 2005 roku. Nie wiem po co to pytanie w moim przypadku. Jestem tu po raz kolejny. Nie muszą o tym pamiętać ale przecież wystarczyło by zerknąć w kartę z poprzedniego roku. Lekarz neurolog dał mi warunkowo zgodę na pływanie, a bezwarunkowo mogę korzystać z hipoterapii. On jest taki strachliwy jeśli chodzi o moje pływanie. Boi się chyba bym się nie utopił skoro nie chodzę. W zeszłym roku miałem z nim spięcie o to bo nie chciał mi pozwolić na pływanie. Dopiero gdy stanowczo powiedziałem, że chcę pływać to zgodził się pod warunkiem. A warunkiem jest ocena moich zdolności pływackich przez rehabilitantów podczas zajęć w wodzie. Oni mnie znają i dobrze wiedzą jak pływam więc nie robią żadnych problemów. Gdy już wyczekałem się na neurologa to potem trzeba było jechać do rehabilitantów by mi zrobili rozpiskę z ćwiczeń. No i tam też zeszło bo oczywiście nie rozmawiało się tylko na temat ćwiczeń ale również na temat co u mnie, co u nich. Może się to wydawać dziwne i dla mnie też to było zaskoczeniem ale gdy tak nie wiele się działo to patrzę na zegarek, a tu już 12:30. Za pół godziny jest obiad. Jak ten czas zleciał. Zjadłem szybko obiadek no i pędzę do następnego lekarza - rehabilitanta. On tu zapisuje fizykoterapię, lokomat i chyba tyle. Ja nie chce i nie biorę nigdy niczego z fizykoterapii. Mam na myśli jakieś lasery, prądy itp. Mnie to nie pomaga, a w zasadzie nie pomaga to mojemu SM. Dla mnie to strata czasu. Tu u lekarza było podobnie - od kiedy pan choruje:)? Echh... szkoda gadać. Dostałem od niego to co chciałem czyli lokomat.
 
  

Do lekarza rehabilitanta również była kolejka ale mnie się udało tym razem być drugim w kolejce. Po wizycie u lekarza śpieszyłem się na basen. Co tu mówić. Basen jest malutki jak dla mnie. Jeszcze się dobrze nie rozpędzę, a już trzeba hamować tzn. już jestem na drugim brzegu. W basenowaniu najgorsze jest ubieranie się, zakładanie skarpetek. To jest wręcz żenujące.

Do pokoju dotarłem przed godz. 16 bo wcześniej to tylko wpadałem do pokoju skorzystać z WC lub się przebrać. Odpocząłem, chwilę poleżałem ale nie mogłem zasnąć więc wykorzystałem ten czas na zrobienie tego wpisu. Teraz idę na kolację, a po kolacji zaczyna się... domówka:) Jak mi się uda to po powrocie jeszcze coś napiszę:)

2 komentarze:

  1. A ja mam dobrą wiadomść NZOZ Pasternik w Krakowie będzie miał swój lokomat :-)

    OdpowiedzUsuń

Będzie miło gdy się przedstawisz:-)