Stwardnienie rozsiane - diagnoza której nie życzę nikomu. Chciałbym pokazać, że ta diagnoza nie oznacza iż życie się kończy. Pragnę pokazać innym, że to życie wciąż jest, chodź może trochę inne, może trudniejsze ale to nie koniec. Czy jestem czasami załamany? Często, ale potem się podnoszę i maszeruje dalej z podniesionym czołem i z uśmiechem na twarzy.

Jeśli chodź trochę ten blog będzie pomocny dla Was chorych oraz dla Waszych rodzin to będę szczęśliwy. To właśnie jedna z tych rzeczy która dodaje mi sił.

Wojciech Mrugalski

niedziela, 11 listopada 2012

W drodze do Dąbka

W sobotę po południu przyjechała do mnie Ela ze swoim mężem. Krzysiek przywiózł żonę ponieważ w niedzielę rano miałem mu zabrać Elcię na 4-ro tygodniową rehabilitację do Dąbka. Nasz wyjazd był zaplanowany na godz. 6 rano. Zaproponowałem im by do mnie przyjechali wcześniej tzn. w piątek lub sobotę, przekimali i rano my pojedziemy na rehabilitację, a biedny Krzysiek wróci do domu. To nie pierwszy nasz wspólny z Ela wyjazd. Ona jedzie z Ustronia i jeśli miała by być u mnie w Krakowie na niedzielę 6 rano to musiała by chyba wyjechać od siebie już po 3 rano. Dla niej to mordęga więc rozsądnie by było aby przyjechali wcześniej za dnia. Zdecydowali się i przyjechali w sobotę po południu.

U mnie w  domu posiedzieliśmy i było wesoło. W miedzy czasie na chwilę była u mnie Agnieszka również chora na SM. Niestety nie mogła z nami dłużej posiedzieć bo miała swoje sprawy do załatwienia ale fajnie, że się poznały z Elą. Chodź się osobiście nie znały wcześniej to dużo o sobie wiedziały z moich opowiadań. Odniosłem wrażenie, że się polubiły ale wiecie jak to jest z kobietami. Nie zawsze my faceci je dobrze rozumiemy. Mimo to będę się trzymał wersji, iż się lubią.

Aga nas opuściła, a potem przyszła.... Ola. Dawno jej nie widziałem. Odszczeliła się jak stróż w Boże Ciało. Nowe, czerwone spodnie, uczesane, upięte włosky, dobry makijaż. No, no, no -  było na czym oko powiesić. Ela jest bardzo piękną i efektowną kobietą więc pewnie Ola nie chciała odstawać i być gorsza. One też się bardzo lubią ale kobiety nawet jak się lubią to konkurują miedzy sobą. Pisząc o konkurencji to oczywiście nie mam na myśli siebie ale konkurować kobiety muszą. Ot dla zasady. To takie moje subiektywne odczucie.

Ola również była u nas krótko bo musiała wracać do domu. Było naprawdę wesoło i zabawnie. Ela powiedziała później, że ze śmiechu brzuch ją rozbolał. Jeszcze później starałem się umilić im tzn. Eli i Krzyśkowi czas ale później poszedłem się myć, a potem spać bo następnego dnia czekała nas pobudka o 5 rano. Chciałem im też dać szansę i czas by się jeszcze nacieszyli sobą. W końcu to początkujące małżeństwo, a czekała ich 4-ro tygodniowa rozłąka.

W niedzielę pobudka i to już przed 5 rano. Poszedłem się myć i ubierać do łazienki. Niby proste czynności ale tak wiele czasu zajmują, a jak dobrze podnoszyą ciśnienie:). Mały gryz bułeczki, kawa no i trzeba się zbierać. Zapakowaliśmy się z Elą do auta i pojechali, a Krzysiek pojechał  sobie pozwiedzać Kraków przy okazji. Nie wiem, bo nie pamiętam ale chyba z tego wszystkiego nie pożegnaliśmy się z Krzyśkiem. Szkoda i niegrzecznie to ale to przez zamieszanie:(.

Do Dąbka zawozi mnie już standardowo od lat mój przyjaciel Rafał. Tym razem jechał z nami jeszcze mój brat, by Rafała miał towarzystwo w drodze powrotnej. Mieliśmy ładna pogodę, a i o tej porze i to w niedzielę jest pusto na drodze. Jechało się dobrze i było by zupełnie świetnie gdyby nas kilometr przed celem nie zatrzymała Inspekcja Transportu Drogowego. Ładnie nas nagrali. Okazało się, że ich wyprzedziliśmy w terenie zabudowanym i mieliśmy na liczniku 101 km/h, a obowiązujące ograniczenie wynosi 50 km/h:(. Po zapłaceniu mandatu jakoś nam wszystkim mina zrzedła i nastała jakaś cisza.

Mój brat Adam i Rafał wypakowali nas z Ela i szybko pojechali w drogę powrotną. Ponieważ było trochę czasu do obiadu to zrobiłem sobie drzemkę... 30 minutową. Po obiedzie poszedłem do moich znajomych na kawę z którymi umawiamy się co roku i razem jeździmy do Dąbka. Niedziela była bardzo leniwa - jak to niedziela. Czas mijał... błogo. Wieczorem po kolacji byłem na właściwym wieczorku zapoznawczo - powitalnym. Pokój jednoosobowy, a nas w tym pokoju 12-13 osób. Niektórzy jak ja, przyjechali na imprezę z własnymi miejscami siedzącymi czyt. wózkami inwalidzkimi. Co tu mówić, było z deka ciasno ale fajnie. Gdybym nie był tak zmęczony i nie wyspany to pewnie poszalał bym dłużej. Maciek kazał mi obiecać, że od jutra mam sie poprawić.
To był długi i męczący dzień ale cieszę się, że przyjechałem do... domu. To miejsce i Ci ludzie zarówno moi towarzysze jak i obsługa to moja - nasza, nas chorych rodzina. Wiem, że ciężko uwierzyć, że mogą w tym kraju być takie "oazy" ale są i to jest właśni takie miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie miło gdy się przedstawisz:-)