Stwardnienie rozsiane - diagnoza której nie życzę nikomu. Chciałbym pokazać, że ta diagnoza nie oznacza iż życie się kończy. Pragnę pokazać innym, że to życie wciąż jest, chodź może trochę inne, może trudniejsze ale to nie koniec. Czy jestem czasami załamany? Często, ale potem się podnoszę i maszeruje dalej z podniesionym czołem i z uśmiechem na twarzy.

Jeśli chodź trochę ten blog będzie pomocny dla Was chorych oraz dla Waszych rodzin to będę szczęśliwy. To właśnie jedna z tych rzeczy która dodaje mi sił.

Wojciech Mrugalski

wtorek, 27 stycznia 2015

Dwa dni z Jackiem :-)

Wczoraj Jacek usadził mnie na stole rehabilitacyjnym. Ten stół wielkościowo jest ogromny. Chyba większy od łoża małżeńskiego. Jeździ do góry i w dół, można w nim podnieść oparcie prawie do kąta prostego.

Sala rehabilitacyjna (jej fragment) na nowej części w Dąbku.
Zostałem dosunięty do oparcia. Jacek między moje nogi wsadził taki wielki trójkątny, z regulowanym rozwarciem klin by mi rozciągnąć mięśnie przywodziciele. A żeby nie było tak pięknie i mi nogi nie podskakiwały i nie rotowały się to obwiązał mnie z góry skórzanym pasem, który pod stołem był przyczepiony do rurek. Gdy nogi mi coraz bardziej rwały się do góry to Jacek wciskał na pilocie od stoły przycisk do góry i pas mi dociskał nogi powyżej rzepki. W ten sposób były naciągane mięśnie kulszowo goleniowe. Myślicie, że to koniec? To był dopiero początek.
Przy nogach Jacek przywiązał drabinkę sznurkową i trzymając się tej drabinki kazał mi się cały czas ściągać do przodu. Gdy ja się przyciągałem do przodu to za każdym podciągnięciem rehabilitant wkładał mi za plecy kolejny gadget, tak bym coraz bardziej siedział a nie leżał. Oj czułem, że nieźle ciągną mnie mięśnie pod kolanami :-) Zapomniałbym dodać, że ten klin co mi go wsadził między nogi to cały czas zmierzał w kierunku mojego przyrodzenia przez co mój "szpagat" cały czas się zwiększał. Po 15 minutach miałem takie rozwarcie nóg, że stopy zaczęły wychodzić poza krańce stołu i wtedy rehabilitant powiedział, że wystarczy. Że mam tak siedzieć.
Jacuś pytał się czy jestem zmęczony, a że nic mi sie nie działo to dał mi odpocząć może 3 minuty i kazał mi się ściągać na przemian raz do prawej a raz do lewej nogi.
To było tylko 30 minut rozciągania ale byłem rozj.... na maksa. Nie chodzi o zmęczenie tylko nóżki były jakieś takie wiotki i miękkie. Zapowiedział mi, że skoro jestem taki człowiek guma to on jutro wsadzi mnie na beczkę i będziemy ćwiczyć.

Dziś miałem z nim zajęcia o 12:30 ale przyjechałem wcześniej bo czułem w sobie jakiś taki power i chciałem postać przy drabinkach. Podjechałem do drabinek i na początku było mi ciężko stanąć ale gdy już stanąłem to stoję, stoję i stoję. Prawie w ogóle nie trzymam się drabinek. Nie chciałem przesadzać więc co jakiś czas siadałem by odpocząć. Nie chcę skłamać ale wydaje mi się, że przez te 30 minut to stałem w sumie ze 20 minut. Dla mnie to szok. Jacek też był zaskoczony i mówi dość - idziemy na beczkę.
On to jest potężny facet. Jakoś mnie przełożył i po chwili siedziałem na swojej klaczy. Co jakiś czas kazał mi się nachylać do przodu, do lewej, prawej nogi. Gdy nachylałem się do przodu to rolowałem piłkę przed sobą. On cały czas siedział za mną i mnie asekurował i stabilizował. Kazał mi się też prostować, rosnąć do góry i biodra wypychać do przodu. Miałem też pochylać się i balansować ciałem raz na lewą, a raz na prawą stronę. Po tych ćwiczeniach czuję się świetnie ale prawdziwy test będzie jutro.

Parafrazując słowa Mickiewicza. "Było cymbalistów wielu, ale żaden z nich nie śmiał zagrać przy Jankielu". Ja też miałem i pracowałem z wieloma, różnymi rehabilitantami ale żaden nie dorównuje Jackowi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie miło gdy się przedstawisz:-)