Stwardnienie rozsiane - diagnoza której nie życzę nikomu. Chciałbym pokazać, że ta diagnoza nie oznacza iż życie się kończy. Pragnę pokazać innym, że to życie wciąż jest, chodź może trochę inne, może trudniejsze ale to nie koniec. Czy jestem czasami załamany? Często, ale potem się podnoszę i maszeruje dalej z podniesionym czołem i z uśmiechem na twarzy.

Jeśli chodź trochę ten blog będzie pomocny dla Was chorych oraz dla Waszych rodzin to będę szczęśliwy. To właśnie jedna z tych rzeczy która dodaje mi sił.

Wojciech Mrugalski

piątek, 16 lipca 2010

Śpieszmy się...

Życie jest dziwne. Moje życie jako osoby zdrowej było inne. Nie mogłem znaleźć swojego miejsca na ziemi. Chciałbym napisać o ludziach którzy wywarli a niektórzy dopiero teraz wywierają olbrzymi wpływ na moje życie.
Pierwszą taką osobą w moim życiu był ks. Bolesław Rozmus – salezjanin. To były inne czasy. Chodziłem do szkoły średniej, do Technikum Łączności w Krakowie. W drugiej klasie została wprowadzona obowiązkowa religia do szkoły. Pozostawiono nam (uczniom) wybór: religia albo etyka. Moje podejście do spraw wiary w tamtych latach dobrze określa to co mówiłem publicznie chodź nie obnosiłem się z tym. Na pytanie dlaczego nie chodzę do kościoła odpowiadałem, że mam umowę z Bogiem. On nie zagląda do mojego domu, a ja nie zaglądam do jego. Ja jako zdeklarowany ateista wybrałem etykę. Lekcje etyki nie zostały zorganizowane i musiałem chodzić na religie do ks. Rozmusa. Miałem siedzieć w ostatniej ławce i nie przeszkadzać, więc siedziałem.
Dziś uważam, że to jedno z większych pozytywnych wydarzeń w moim życiu. Ks. Bolka poznałem z innej strony. Miał pasje. Jego pasjami był Bóg, młodzież, góry i jazz. Nie oceniał mnie, nie moralizował, po prostu pozwalał aby sprawy toczyły się własnym torem. Któregoś dnia zaprosił mnie do siebie do kościoła na krakowskich Dębnikach na msze święta. Msza była o godzinie 10 w niedziele a ja nie byłem rannym skowronkiem ale przyjechałem. Ksiądz najczęściej był dyrygentem chóry ale też często wygłaszał kazania. Zająłem miejsce w bocznej nawie – nie sądzę aby mnie widział. Kościół był pełny, wypełniony młodymi ludźmi, gdzieniegdzie były osoby starsze. To co On jako dyrygent, wokal i kaznodzieja robił na mszy św. wstrząsnęło mną. Wstrząsem była dla mnie muzyczna oprawa mszy świętej jak i kazanie które wygłosił ks. Bolek. Jeśli chodzi o oprawę muzyczną to była taka, że dostawałem gęsiej skórki na rękach, za to kazanie wygłoszone przez Bolka wyciskało łzy w oczach. Coś się wówczas we mnie zmieniło na tej mszy. Nie pamiętam o czym to było kazanie ale pamiętam, że pozostawało w sprzeczności z moimi poglądami i zasadami. „Najgorsze” było to że sposób jego argumentacji był tak trafny, że nie miałem wątpliwości, że Bolek ma racje. Miałem wrażenie że Bolek nie mówił do tłumów – On rozmawiał ze mną. Chyba wówczas pierwszy raz w życiu spotkałem Boga na ziemi. Po mszy czekałem na niego, na schodach kościoła. Jak mnie zobaczył to się strasznie ucieszył i przywitał mnie słowami: Cześć poganinie! Byłeś na mszy? Podobała się? To było w jego stylu, zawsze żartował. Od tego czasu byłem częstym gościem w kościele na Dębnikach. Spędziłem z Bolkiem wiele wspaniałych chwil. Był moim przyjacielem i spowiednikiem. Naprawdę byłem wówczas blisko Boga. Życie jednak nie jest takie różowe. Szef powołał swojego sługę do siebie a ja i wiele innych owieczek rozpierzchło się. Wciąż nie mogę się z tą strata pogodzić. Wciąż mam żal. Tak wiele lat minęło a ja do tej pory nie byłem na jego grobie który znajduję się w mogile zbiorowej zakonu Salezjanów na cmentarzu Rakowickim w Krakowie.

Minęło wiele lat. Teraz jestem chory ale dzięki chorobie poznałem kogoś takiego jak Bolek. Ta osoba jest chora na SM ale ma tą sama pasje co Bolek. Wiara i nadzieja jaką pokłada w Bogu i w ludziach jest nieopisywalna – niemierzalna, bo tak wielka. Nie ocenia, motywuje do działania, a wybór należy do Ciebie. Bardzo żałuję, że mieszkamy daleko od siebie.

Teraz muszę odwiedzić przyjaciela na cmentarzu Rakowickim. Bardzo długo to odkładałem. Musze porozmawiać z kimś mądrym – dawno tego nie robiłem.

Potem może przyjdzie czas na dalszą wyprawę ale o tym kiedy indziej:).


Śpieszmy się

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego

Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dzwięk troche niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widziec naprawde zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzec
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a bedziesz tak jak delfin łagodny i mocny

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiac o miłosci
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą


ks. Jan Twardowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie miło gdy się przedstawisz:-)