Od rana dzisiaj była kaszana. Nogi sztywne, nie zginają się:( Przed południem trochę poćwiczyłem ale rezultatu prócz zmęczenia nie było.
Po południu przyszła Ola i zaczęła ze mną ćwiczyć. Najpierw mi naciągnęła nogi, a potem próbowałem przyciągnąć kolano do klatki piersiowej. Jak tylko próbowałem nogę podciągnąć to od razu mnie spinało i cała jej praca szła na marne. Jezu, jakie to jest irytujące kiedy starasz się, tyle pracy i serca w to wkładasz, a efekty są takie mizerne:( To właśnie dlatego rehabilitacja w stwardnieniu rozsianym jest taka zniechęcająca. Przychodzi jedna chwila i potrafi zniweczyć cały trud kilku miesięcy:( i znów trzeba być jak Feniks.
Bereciki są mega wypasione. I siedzenie i stanie na nich jest niezłą sztuką. Podkładam sobie takiego berecika pod cztery litery i staram się bujać, a jednocześnie trzymać postawę i wyprostowane plecy. Stanie na nich to wyższa szkoła jazdy. Próbowałem na nich ustać i to jest możliwe ale jak się nie ruszam. Jak tylko zaczynam się kręcić lub zmieniam pozycje to... odlatuję:) Siedząc na skraju łóżka tak się w ramach ćwiczeń wierciłem, że spadłem.
Dzisiaj już nie będę przeginał bo chodź mógłbym jeszcze poćwiczyć to nie chcę przesadzać.Jutro od rana zaczynam swoje ćwiczenia i dodatkowo zabawy na beretach. Oj będzie się działo. Byle tylko się nie połamać:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie miło gdy się przedstawisz:-)