Cały weekend jestem zakręcony. Właśnie wróciłem do domu ale
po kolei. Piątek zaczął się standardowo. Rano samodzielna rehabilitacja, a po
południu poszedłem na urodziny do Iwony. Iwona to rehabilitantka. Znamy się już
dosyć długo, a pracowałem z nią w domu jak miałem kiedyś złamaną nogę. Bardzo
miło wspominam z nią pracę.
Gdyby Ola się nie zgodziła teraz pracować ze mną to
następna w kolejce była Iwona. Cała imprezka była w knajpie. Ludzi przyszło
bardzo dużo i w zdecydowanej większości byli to jej znajomi ze studiów. Ja
musiałem wracać do domu po północy bo ktoś mnie musiał z tym wózkiem wciągnąć
po schodach. Nie byłem mocno pijany ale jednak byłem słaby. Jak już się rozbierałem
i maiłem iść odcedzić kartofelki to nie zdążyłem rozpiąć rozporka i było…
ciepło. Co zrobić, zdarza się. Normalnie nie mam problemów z pęcherzem ale jak popije to muszę trochę bardziej
być czujny. Jak widać alkohol mi te czujność zmniejszył. Dobrze, że to miało
miejsce w domu, a nie na ulicy.
Rano wstałem… zmęczony ale nie na
kacu. Za mało tego było, nie uzbierało się tyle aby mieć syndrom dnia
poprzedniego. Pokręciłem się, nogi miałem bardzo fajne. Zjadłem, a potem wybrałem
się w miasto. Nie będę opisywał gdzie byłem bo byłem w miejscach o których już
pisałem wcześniej. Wprowadziłem małe urozmaicenie. Pojechałem na krakowskie
błonia i wyłożyłem swoje kopyta na ławce do słoneczka. Nie było ani za gorąco
ani za zimno – idealnie. No i jak ległem na ławeczce to usnęło mi się:) Kimałem
z godzinkę. Wieczorem byłem umówiony z Tomkiem na basen. Pierwotnie plan był
taki, że Tomek odbierze mnie z domu i pojedziemy pływać. Na błoniach było tak
cool, że powiedziałem Tomkowi, że spotkamy się na basenie. Nie chce mi się
wracać do domu. Na basenie byliśmy po 19. Nie byłem zadowolony ze swojej formy.
Nie wiem dlaczego bo nie pamiętam ale nie było mnie w wodzie dość dawno.
Musiałbym zerknąć na bloga aby sobie przypomnieć co się z tymi dniami stało. Dowodem że dawno nie byłem
na basenie może być to, że w niedzielę
jak ubierałem kąpielówki to trochę śmierdziały. Nie wyjąłem ich po ostatnim
basenie. Nie było wyboru, trzeba było ubrać te śmierdziele. Na szczęście jak
zwykle przed basenem wziąłem prysznic i kąpielówki
też trochę przeprałem na sobie. W wodzie zmarzłem i w ogóle podczas pływania
było mi zimno. Mnie się źle pływało, a Tomkowi na odwrót. Wróciliśmy po basenie
do mnie. Pizza i jakiś film ale kino
było beznadziejne. Po całym dniu i poprzedniej nocy byłem już skonany.
Mimo to jakoś dojechałem.
W niedzielę rano miała do mnie
przyjść Ola na rehabilitację ale odwołałem spotkanie. Miała być ładna pogoda
więc nie chciało mi się siedzieć w domu.
Rano dzień rozpocząłem od
rehabilitacji. To co zwykle + berety. Berety na siedząco już opanowałem bo z
nich już nie spadam ale na stojąco to hardcore. Nie wiem, kiedy i czy opanuje
je w pozycji stojącej. Tak czy siak zamierzam dalej dosiadać tego rumaka. Może
kiedyś się uda. Znów pojechałem o 11 w miasto. Nie będę opisywał gdzie byłem i
co robiłem bo to by był bardzo długi wpis. W skrócie, spałem na ławeczce bo mi
się spodobało. Byłem na basenie. Jeszcze tak długo nie siedziałem w wodzie bo
miałem dopłatę. Po basenie byłem na stadionie Wisły na meczu. Wisła wygrała:) Potem trzeba było jeszcze jechać do domu. Tłok, korki, bo ludzie wyszli z
meczu. Pojechałem wózkiem przez miasto. Zahaczyłem o galerie. Siusianie + lotto.
Olać siusianie ale te 50 baniek:) W domu jestem tuż przed 20 i od razu na świeżo
siadam do blogowania ale już koniec. Brzuch z plecami mi się skleja, a obok
czeka i pachnie pyszne jedzonko.
Ola przychodzi jutro koło 9:30.
Masakra dla mnie, moich nóg, dla niej bo będzie się siłowała ze mną i moimi
nogami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie miło gdy się przedstawisz:-)