Stwardnienie rozsiane - diagnoza której nie życzę nikomu. Chciałbym pokazać, że ta diagnoza nie oznacza iż życie się kończy. Pragnę pokazać innym, że to życie wciąż jest, chodź może trochę inne, może trudniejsze ale to nie koniec. Czy jestem czasami załamany? Często, ale potem się podnoszę i maszeruje dalej z podniesionym czołem i z uśmiechem na twarzy.

Jeśli chodź trochę ten blog będzie pomocny dla Was chorych oraz dla Waszych rodzin to będę szczęśliwy. To właśnie jedna z tych rzeczy która dodaje mi sił.

Wojciech Mrugalski

poniedziałek, 14 marca 2011

Wiosna:)

W piątek wieczorem Ola wpadła do mnie jak po ogień. Ma kobieta szczęście, że na tak krótko wpadła bo nie zdążyłem jej udusić z miłości:) Ostatnio widujemy się rzadziej więc i te kilkadziesiąt minut przyjmuję
z wielką radością.

W sobotę wybraliśmy się z Tomkiem na mecz Wisły Kraków z Widzewem Łódź. Mecz rozpoczynał się o 18.15 ale musieliśmy odebrać wcześniej wejściówki. Wzięliśmy mój nowy ręczny wózek i w drogę. Co wam mam mówić? Wisła rozjechała Widzew 2:0. Na meczu trochę zmarzliśmy, a w planie po meczu czekał na nas jeszcze basen na który trzeba było dotrzeć na piechotę. Tomkowi było tak zimno, że wręcz pędził. W wodzie byliśmy o 20:50. Dobrze mi się pływało, przepłynąłem w sumie 500 m. Mimo tego, że temperatura wody wynosiła 29 stopni to cały czas było mi zimno podczas pływania. Pewnie dlatego, że zmarzliśmy na dworze. Do domu wróciłem koło 23. Tomek dymał do siebie na piechotę. Mówiłem mu aby wziął taksówkę ale uparł się aby dymać na piechotę. No trudno, jest dorosły i uparty:)

Następnego dnia pojechałem samodzielnie na spacer po Krakowie. Słowo spacer do poruszania się na wózku nie pasuje ale ja będę się trzymał tej terminologii. Pojechałem na Rynek. Ludzi jak mrówek. Wszyscy chyba wylegli tak jak ja by korzystać z wiosennej pogody. Zamówiłem kawę i trochę posiedziałem na świerzym powietrzu. Zrobiłem rundę honorową po Rynku Głównym i pojechałem na Wawel. Wawel jak to Wawel – wciąż stoi, za to na dziedzińcu wykopki. Nie wiem co oni robią ale burdel zrobili niezły. Z Wawelu pojechałem do pod smoka wawelskiego i popatrzyć na szachy. Na Wawelu i nad Wisła pełno ludzi. W zakolu Wisły plaża. Pełno ludzi wylegujących się i korzystających z pierwszych ciepłych i słonecznych dni. W drodze powrotnej przejeżdżając przez Galerię Krakowską spotkałem koleżankę ze szkoły podstawowej. Z Dorotą byliśmy razem do 4 klasy. Moment, musze policzyć. Czwarta klasa to jakieś 11 lat. Wow, wygląda na to, że nie widzieliśmy się od… 27 lat! To jest dopiero WOW! To było miłe spotkanie chodź krótkie. Trochę mi się śpieszyło do toalety więc nie miałem za bardzo czasu.

W drodze powrotnej pojechałem na cmentarz Rakowicki odwiedzić przyjaciela ks. Bolesława Rozmusa. W tym roku mija 15 lat od jego śmierci. Gdyby nie ten tragiczny wypadek w Tatrach to dziś Bolek miałby 50 lat! Ale ten czas szybko leci.

To był fajny weekend. Brakowało mi w nim tylko Oli. Chciałbym spędzić z nią więcej czasu. No cóż, nie można mieć wszystkiego i trzeba się cieszyć z tego co się ma.
Dobrze, że to był taki aktywny weekend bo przez tą zimę i od siedzenia w domu już mnie dupa zaczęła boleć.

Teraz trzeba czekać na następny wypad:)

piątek, 11 marca 2011

Początek weekendu

Jakoś mnie dzisiaj trochę zmuliło psychicznie. Szperając po Internecie znalazłem linka do schroniska PTTK na Luboniu Wielkim. Jak przeglądam tę foto galerię to jest mi smutno. Byłem na wszystkie tych górach które widać na fotkach. Kto by wówczas przypuszczał że w wieku 38 lat będę kaleką. Nie lubię takich wspomnień chodź wiem że od nich nie ucieknę. Szkoda gadać!

Dzisiaj odwiedzi mnie Ola. Wyglądało na to, że będziemy się widzieć dopiero w czwartek, a tu taka miła niespodzianka. Niestety nie będziemy się długo widzieć bo Ola wręcz w biegu do mnie wpadnie. Kończy zajęcia na uczelni kolo 19 godziny, a potem jedzie odebrać swoją przyjaciółkę z dworca koło 21.30. Chciałbym się z nią częściej widywać ale doba jest za krótka:(

Sobota zapowiada się intensywnie. Idziemy z Tomkiem na mecz Wisły Kraków z Widzewem Łódź, a po meczu jedziemy na basen.
Relację z soboty zamieszczę w terminie późniejszym.

niedziela, 6 marca 2011

Mały sukcesik:)

Ostatni raz widzieliśmy się z moją Olą we wtorek. Mieliśmy się spotkać
w sobotę ale Ola rozchorowała się w piątek. To tylko przeziębienie ale mimo wszystko nie brzmiała przez telefon najlepiej. Oboje podjęliśmy decyzję o tym, że się nie spotkamy w ten weekend. Przede wszystkim chodziło o to żeby Ola szybko się wykurowała by mogła funkcjonować od poniedziałku. Oczywiście nie zaniedbałem rehabilitacji bo w miarę możliwości robiłem to co mogłem ale to jest bez porównania do indywidualnej pracy z rehabilitantem. Ola już dochodzi do siebie i wygląda na to, że będziemy mogli wspólnie poćwiczyć we wtorek.

W piątek przywieźli mi do domu ręczny wózek inwalidzki. Wózek jest bardzo fajny, przede wszystkim bardzo lekki. Hmmm… czy się cieszę? Cieszę się, ponieważ taki wózek jest o wiele bardziej poręczny niż mój wózek elektryczny ale to wciąż wózek i z tego nie jestem zadowolony.


Skoro nie mogłem się spotkać z Olą w sobotę to zdecydowałem się odwiedzić basen AGHa. Pojechaliśmy razem z Tomkiem. W ramach testów zabrałem mój nowy ręczny wózek. Tym razem nie musiałem się w ogóle przejmować tym czy w autobusie jest podjazd dla wózka czy też nie bo w zasadzie takim lekkim wózkiem można mnie łatwo wepchać praktycznie do każdego niskopodłogowego autobusu. W przeciwieństwie do mojej ostatniej basenowej wyprawy w drodze z domu i do domu podjechały akurat autobusy z podjazdem.

Udało mi się popływać. Nawet było nieźle. Myślę, że zrobiłem jakieś 10 długości basenu. Mógłbym pływać więcej ale Tomek mnie stopował. Po basenie nie byłem zmęczony. W drodze powrotnej zaglądnęliśmy na stacje benzynową na hod dogi. Zjadłem od razu dwa! Jak już podjechaliśmy pod klatkę to wstałem z wózka i sam bez pomocy pokonałem te kilka schodów do windy. Potem w windzie dalej cały czas stałem, a gdy już winda mnie zawiozła pod mieszkanie to wszedłem
o własnych siłach albo na własnych nogach do mieszkania.

Z tego jestem najbardziej dumny. To mój sukcesik:)

W niedzielę leniuchowałem. Niestety ale takich dobrych nóg jak po basenie już nie miałem.

wtorek, 1 marca 2011

Znów minęło kilka dni...

Dzień za dniem mija. Od mojego ostatniego wpisu minęło kilka dni, a mnie się wydaje jakby to było wczoraj.
W sobotę miałem iść z Tomkiem na basen, chcieli również do mnie wpaść wieczorem na przysłowiową wódkę Dżakub i mój brat ale wybrałem… moją Olę.

Ola najpierw mnie rehabilitowała ale już w czasie ćwiczeń strasznie iskrzyło między nami. Po zakończeniu ćwiczeń spędziliśmy bardzo miły wieczór. Szkoda, że Ola musiała wracać do domu. Nie lubię jak ode mnie wychodzi bo mi się za nią tęskni:(

Niedzielę spędziłem bardzo leniwie. Była piękna pogoda, nawet rozważałem wybranie się na „spacer” na wózku elektrycznym ale jakoś mi się odniechciało. Jakoś nie miałem celu tego wyjścia, a tak włóczyć się bez sensu to mi się nie chciało. Mogłem pojechać do galerii handlowej ale co to za przyjemność. W związku z tym zająłem się rootowaniem mojego telefonu z androidem. Tak się w to wkręciłem, że zeszło mi z tym do poniedziałku:) ale się udało.

Od poniedziałku zaczął się kolejny semestr akademicki. Z tego co mi mówiła Ola to ma bardzo rozwalone zajęcia w ciągu dnia. Ona ma zdezorganizowane dni, a ja niestabilną rehabilitację. Na razie to jest początek wiec musi się to wszystko jakoś uleżeć. Jestem dobrej myśli i wierzę w to, że jakoś się uda wpasować moją rehabilitacje i moją osobę w życie akademickie Oli:).

W ramach tej niestabilności Ola zrobiła mi dzisiaj niespodziankę. Mieliśmy się najwcześniej widzieć w czwartek, a tymczasem Ola przyszła dzisiaj. To była miła niespodzianka. Ustaliliśmy wspólnie, że nie służy mi pedałowanie na rowerze bo łapie mnie po nim spastyka. Powodem tego jest to, iż podczas jazdy na rowerze w zasadzie tylko ćwiczę wypychanie nóg, a nie ćwiczę podnoszenia, a przecież jednym z problemów u mnie jest to, że nie podnoszę nóg do góry tylko nimi szuram podczas chodzenia:(

Ola mi każe się rozciągać i naciągać zamiast jazdy na rowerze.