Ponieważ rower mam chwilowo unieruchomiony to dzisiaj rozpocząłem dzień od chodzenia z kijkami nordic walking po mieszkaniu. Chodzę tylko tam, gdzie mam same panele na podłodze. Nie miałbym odwagi wejść na dywan bo gdybym tak zrobił to bym już nie był w stanie "odkleić" się od dywanu. Nie podnoszę nóg, a jedynie szuram niemi. Dlatego w moim "menu" spacerowym są tylko panele. Ma to swoje plusy ale są też minusy. Zdecydowanie boleśniejsze są upadki. Miałem okazję się o tym przekonać.
Gdy kończyłem spacerowanie i już miałem wracać to przy nawrocie się rozpieprzyłem. Szkoda, że nie mam mieszkania monitorowanego bo gdybym nakręcił filmik z mojego upadku to pewnie by miał wzięcie na youtubie.
Gdy się pozbierałem z ziemi to miałem dość. Poszedłem usiąść i odpocząć. Jak tylko usiadłem do złapał mnie spacz. No, nie udało mi się go powstrzymać. Musiałem się zdrzemnąć. Drzemka trwała 20 min.
O 14 wsiadłem na berety. Najgorzej jest mi na nich usiąść by siedzieć równo i stabilnie. Gdy się udało to do prawej reki łapie koniec lateksowej taśmy, prawą rękę kładę na biodrze, a lewą próbuję odwodzić po skosie do góry i za siebie. Ot takie rozciąganie klatki piersiowej w połączeniu z ćwiczeniem równowagi, mięśni posturalnych i mięśni rąk. A potem zmiana. Mam tych ćwiczeń trochę więc na beretach się nie nudzę. 15-20 minut i przerwa. Już nie mam tyle pary by po tych ćwiczeniach na beretach zabrać się z marszu za następny zestaw ćwiczeń. Potem dłuższy odpoczynek i znów kolejny zestaw. Ćwiczenia przy barierkach i tak z 20 minut, a na koniec ćwiczenia na piłce, a potem skrętne ćwiczenia na materacu. Jak mam dobry dzień to uda mi się z 60-80 minut poćwiczyć ale takie dni zdarzają się już bardzo rzadko. I tak codziennie do zarąbania. Światek, piątek i niedziela. Tylko jak jestem słaby do odpuszczam.
Jak to się ma do życia? Człowiek ma większą lub mniejszą ale ma jakąś aktywność fizyczną, a ja albo siedzę albo leżę. Chętnie bym się więcej ruszał ale nie mam siły. Przez statykę życia to postęp niepełnosprawności jest większy niż to co mogę nadrobić ćwiczeniami. Koło się zamyka, a wyjścia nie ma.
Niepełnosprawność zaczyna błyskawicznie postępować od momentu kiedy ląduje się na wózku inwalidzkim. Od teraz to jest opóźnianie nieuniknionego. Człowiek walczy o to by jeszcze zachować odrobinę samodzielności by nie wylądować kompletnie w łóżku i nie gapić się w sufit.
No i na koniec dnia znów kraksa. Znów się wywaliłem. Chyba jestem w czepku urodzony bo do tej pory jeszcze nic sobie nie zrobiłem.
Co by tu powiedzieć? Hmmm... Ja już bym na "lepiej" nie liczył. Samo... życie!
A teraz koniec filozofania. Mam wszystko w.... Idę odmóżdżyć się. Będę leżał i oglądał Terminatora w TV:)
Gdy kończyłem spacerowanie i już miałem wracać to przy nawrocie się rozpieprzyłem. Szkoda, że nie mam mieszkania monitorowanego bo gdybym nakręcił filmik z mojego upadku to pewnie by miał wzięcie na youtubie.
Gdy się pozbierałem z ziemi to miałem dość. Poszedłem usiąść i odpocząć. Jak tylko usiadłem do złapał mnie spacz. No, nie udało mi się go powstrzymać. Musiałem się zdrzemnąć. Drzemka trwała 20 min.
O 14 wsiadłem na berety. Najgorzej jest mi na nich usiąść by siedzieć równo i stabilnie. Gdy się udało to do prawej reki łapie koniec lateksowej taśmy, prawą rękę kładę na biodrze, a lewą próbuję odwodzić po skosie do góry i za siebie. Ot takie rozciąganie klatki piersiowej w połączeniu z ćwiczeniem równowagi, mięśni posturalnych i mięśni rąk. A potem zmiana. Mam tych ćwiczeń trochę więc na beretach się nie nudzę. 15-20 minut i przerwa. Już nie mam tyle pary by po tych ćwiczeniach na beretach zabrać się z marszu za następny zestaw ćwiczeń. Potem dłuższy odpoczynek i znów kolejny zestaw. Ćwiczenia przy barierkach i tak z 20 minut, a na koniec ćwiczenia na piłce, a potem skrętne ćwiczenia na materacu. Jak mam dobry dzień to uda mi się z 60-80 minut poćwiczyć ale takie dni zdarzają się już bardzo rzadko. I tak codziennie do zarąbania. Światek, piątek i niedziela. Tylko jak jestem słaby do odpuszczam.
Jak to się ma do życia? Człowiek ma większą lub mniejszą ale ma jakąś aktywność fizyczną, a ja albo siedzę albo leżę. Chętnie bym się więcej ruszał ale nie mam siły. Przez statykę życia to postęp niepełnosprawności jest większy niż to co mogę nadrobić ćwiczeniami. Koło się zamyka, a wyjścia nie ma.
Niepełnosprawność zaczyna błyskawicznie postępować od momentu kiedy ląduje się na wózku inwalidzkim. Od teraz to jest opóźnianie nieuniknionego. Człowiek walczy o to by jeszcze zachować odrobinę samodzielności by nie wylądować kompletnie w łóżku i nie gapić się w sufit.
No i na koniec dnia znów kraksa. Znów się wywaliłem. Chyba jestem w czepku urodzony bo do tej pory jeszcze nic sobie nie zrobiłem.
Co by tu powiedzieć? Hmmm... Ja już bym na "lepiej" nie liczył. Samo... życie!
A teraz koniec filozofania. Mam wszystko w.... Idę odmóżdżyć się. Będę leżał i oglądał Terminatora w TV:)
ja trochę odwrotnie. wolę dywany i wykładziny, bo na panelach i płytkach wpadam w poślizg;). najgorzej w marketach na nowoczesnych, lśniących marmurach, kule rozjeżdżają się na boki i bardziej męczy mnie stres z powodu podłogi niż samo chodzenie :D. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMimo wszystko podziwiam za wolę walki, ja niedawno usłyszałam diagnozę i nie dociera, nie załamuje, może smuci... Przesyłam pozytywne fluidy :)
OdpowiedzUsuńDrogi Wojtku, znalazłęm twoj blog szukając informacje dotyczącej terapii pochylonego łózka (IBT Inclined Bed Therapy - zobacz http://www.thisisms.com/forum/chronic-cerebrospinal-venous-insufficiency-ccsvi-f40/topic8535.html) , która jest stosowana przez wielu ludzi cierpiących na multiple sclerosis. Ciekaw jestem czy słyszałeś o tej terapii i czy ją sotosujesz? Pozdrawiam, A.
OdpowiedzUsuń